wtorek, 19 stycznia 2016

01. Maski i Maskarady

 Byłabym sadystką, gdybym kazała wam czekać dłużej po tym króciutkim prologu, zwłaszcza że roddział 1 również nie powala swoją długością, więc witam was znów i zapraszam do czytania. 
Będę wdzięczna za wasze komentarze.

***


Krąży po sali nagraniowej, śpiewając głośno jedną z naszych najnowszych piosenek, a ja udaję, że przeglądam nuty, choć tak naprawdę uważnie go obserwuję. Wsłuchuję się w jego głos, w którym chyba tylko ja dostrzegam nerwową barwę. Czuję całym sobą, że coś jest nie tak, ale nie mogę go o to spytać. Zgromiłby mnie tylko swoim chłodnym spojrzeniem i śpiewałby dalej, ignorując całkowicie moją obecność.
Klnie cicho pod nosem, kiedy nie udaje mu się wyciągnąć jakiegoś dźwięku, a ja kręcę niezauważalnie głową. Zawsze był cholernym perfekcjonistą - ja też, ale w jego wypadku wszystko musiało przebiegać dokładnie tak, jak tego chciał. To nic, że jego życie jest jednym, wielkim niezaplanowanym chaosem, nad którym już dawno tak naprawdę stracił panowanie.
Nie chcę go rozkojarzyć, więc milczę. Zresztą zawsze milczę. On nie lubi, kiedy mówię.
Do studia wpada Georg, a za nim zmierza Gustav. Rzucają przelotnie wzrokiem na Billa, nawet się z nim nie witając; od zawsze wiedzieli, że kiedy czarnowłosy stąpa z nogi na nogę i przemieszcza się po studiu, wciąż tylko śpiewając, lepiej mu nie przerywać.
Bill nawet nie drgnie, kiedy za Gustavem głośno zatrzaskują się drzwi, ale chyba wyczuwa, że się mu przyglądam, bo ogarnia mnie nagle przenikliwym spojrzeniem. Wzdycham więc cicho i powracam do poprzedniej czynności, wciąż jednak nasłuchując.
Ktoś klepie mnie po ramieniu, więc podnoszę wzrok znad kartek, na które od początku tak naprawdę nawet nie patrzę. Georg przysiada na krzesło obok mnie i kiwa głową na mojego brata, unosząc brwi. Wzruszam ramionami.
- Idziesz z nami do klubu? - pyta. Kręcę energicznie głową, szukając gorączkowo w myślach jakiejkolwiek wymówki.
- Nie, muszę jeszcze trochę popracować nad piosenką.
Szatyn unosi brwi i zabiera mi z rąk kartkę, na której rozpisane są riffy do Automatic. Wzdycha.
- Rany, Tom, przecież to już jest idealnie dopracowane. Odkąd zerwałeś z Sabine zrobił się z ciebie straszny sztywniak. Rozerwałbyś się trochę, poimprezował – intonuje mocno ostatnie słowo, robiąc sugestywny ruch biodrami. Puszcza mi oczko w żartobliwym geście, a ja z trudem powstrzymuję się, żeby go nie uderzyć. – Weź przykład z Billa, on wie, co to dobra zabawa - rzuca jeszcze, a ja zaciskam zęby. Dobra zabawa? Rzeczywiście, upijanie się do nieprzytomności na każdej imprezie, zabawianie się z przypadkowymi kobietami czy facetami, którzy pożerają go wzrokiem i Bóg wie co jeszcze, zdecydowanie jest odzwierciedleniem dobrej zabawy.
Wszyscy oczekują ode mnie, że będę taki sam jak Bill. Wszyscy. Georg, Gustav, Andreas – nasz przyjaciel od najwcześniejszych dziecięcych lat, nawet rodzice... Nie zdziwiłbym się, gdyby nasi fani też tego chcieli. Ale oni wszyscy nie wiedzą, jaki on jest. Media wykreowały nas obu jako kompletne siebie przeciwieństwo; to ja uchodzę za lovelasa, który lubi sobie popić. Uznają mnie za kogoś, kto bawi się uczuciami dziewczyn, mają mnie za egoistę i kogoś, kogo nie obchodzą żadne zasady. Nawet nasi rodzice, to znaczy matka i Gordon, wierzą w to, co mówią o nas w telewizji. Koszmarny paradoks. Myślą, że to Bill jest cholernym romantykiem, na każdym rodzinnym obiadku użalają się nad nim, że nikogo jeszcze nie znalazł, mówią, że wielka miłość czeka na niego tuż za rogiem. „Biedny Bill, tak długo nie spotkał jedynej prawdziwej miłości!”
A kiedy ja prycham, słysząc to, zaczynają czepiać się mnie.
Jako jedyny tak naprawdę znam Billa, jednocześnie tak wiele o nim nie wiedząc.
Czasem mam wrażenie, że jest mi kimś kompletnie obcym. Że go nie znam, a jednocześnie jest nieodłączną częścią mojego życia.
Odkąd wsiedliśmy w ten rozpędzony pociąg bez drogi powrotu zwany Tokio Hotel, Bill stał się dla mnie kimś kompletnie nieosiągalnym. Żyję w jego cieniu, trwam przy nim z nadzieją, że kiedyś go odzyskam, która wypala się z każdym kolejnym dniem. Zapominam o śnie, bo każdej nocy myślę tylko o tym, że on jest sam. Wiem, jak bardzo zależy mu na sławie, na tym zespole. Ale choćby zapierał się w każdy możliwy sposób, widzę, jak się miota, jak bardzo mu z tym wszystkim źle, mimo że jednocześnie to jedyne, co go podtrzymuje, nie pozwalając mu upaść na samo dno.
Tokio Hotel zabrało mi wystarczająco wiele. Starych przyjaciół, uznanie rodziców, brata. Ale trwam w tym dalej, bo wiem, że to dla Billa jest najważniejsze. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi za to wdzięczny. Że choć na starość sobie o mnie przypomni.
        Chłopaki wychodzą i po chwili zostaję sam. Nawet nie zauważyłem, kiedy Georg zdążył dogadać się z Billem co do wyjścia do klubu, nie dotarły do mnie dźwięki żadnej rozmowy; chyba za bardzo się zamyśliłem.

Nie wiem, jak długo siedzę jeszcze w studio. Niebo za małym oknem robi się powoli granatowe, ale niedziałający biały zegar wiszący na ścianie przede mną pokazuje godzinę piątą rano. Ktoś miał wymienić w nim baterię. Nie mogę sobie przypomnieć, komu przypadło to zadanie.
- Tom? - Odwracam się, słysząc moje imię i dostrzegam opartego o framugę naszego managera, przyglądającego mi się uważnie. Jak długo tu stoi? - Gdzie reszta?
- Poszli do klubu - odpowiadam, wzruszając ramionami. - Coś się stało?
- Chciałbym porozmawiać z tobą i twoim bratem - mówi. Zaraz potem podchodzi do mnie i przysiada obok, po chwili kontynuując: - Ale dzisiaj tego raczej nie zrobię... Obaj dobrze wiemy, dlaczego.
Przytakuję, bo żaden z nas nie chce mówić o tym na głos.
Jost jest chyba jedyną osobą oprócz mnie, która doskonale widzi, co dzieje się z Billem i jestem mu za to cholernie wdzięczny, ale jestem też niesamowicie zazdrosny o to, że to on ma na niego większy wpływ. Nie powinno mnie to dziwić; w końcu to dzięki niemu jesteśmy teraz tym, kim jesteśmy i Bill darzy go przez to szacunkiem. Mnie za to nie okazuje go w ogóle, choć też jestem częścią tego zespołu.
Wzdycham. Jost chyba zauważa mój niewątpliwie beznadziejny nastrój, bo marszczy śmiesznie nos. Zawsze tak robi, kiedy próbuje kogoś pocieszyć - a raczej dać "dobrą" radę, o którą, tak na dobrą sprawę, nikt nigdy go nie prosi.
- Słuchaj, nie powinieneś tak się tym przejmować. Bill jest specyficzny, to daje się odczuć, ale nie powinieneś ciągle mieć na uwadze tylko jego zdania. Wiesz, co zrobiłbym na twoim miejscu?
- Pewnie strzeliłbyś sobie kulkę w łeb - ironizuję, na co David gromi mnie znaczącym spojrzeniem. - Dobra, kontynuuj - mówię, choć wcale mnie nie obchodzi, co ma mi do powiedzenia. W tej chwili pragnę tylko spokoju.
- Poszedłbym tam i na złość Billowi bawiłbym się zajebiście.
Unoszę na niego powątpiewający wzrok i parskam sztucznym śmiechem, niedowierzając jego słowom. David nie wie, co mówi. Może potrafiłbym się bawić, gdyby Bill robił to razem ze mną; bez niego rzeczy, które cieszyły mnie parę lat temu, teraz są dla mnie bezwartościowymi czynnościami. Utraciłem własną samodzielność, bo nie potrafię funkcjonować bez niego i robić tego, co kiedyś było moją pasją; nawet gra na gitarze nie daje mi już ukojenia, a koncerty są jedynie przykrym obowiązkiem.
Ale po chwili dociera do mnie, że tak właściwie David ma rację. Wcale nie chcę tu siedzieć sam. Chciałbym móc wyjść razem z moimi przyjaciółmi, zabawić się, nie zważając na mojego brata choć przez chwilę. Po prostu usiąść z Georgiem i Gustavem przy barze i śmiać się z nimi jak za starych dobrych czasów z nic nieznaczących głupot, nie przejmując się tym, że Bill bawi się w swoim własnym świecie, w którym mnie nie ma. Ile jeszcze mam się miotać, przejmując się tylko nim, uważając na każdy mój gest czy słowo, żeby go nie zdenerwować? Dlaczego całe życie miałbym siedzieć w jego cieniu? Moje myślenie nieustannie jest nastawione tylko na to, by to on był zadowolony i to już chyba najwyższy czas, bym w końcu pomyślał tylko o sobie. Choć przez krótki moment. I nawet, jeśli miałbym tego potem żałować.
Nie wiem nawet, kiedy wystukuję numer Georga, by spytać się, gdzie dokładnie są, nie wiem, kiedy znajduję się w nieznanym mi dotąd klubie i teraz wbrew temu, co postanowiłem sobie przed kilkunastoma minutami, próbuję właśnie ukryć się przed Billem, pijąc samotnie w jakimś kącie drinka za drinkiem.

*

        Jasne promienie słońca rażą mnie niemiłosiernie w przymknięte lekko oczy, nasilając nieznośny ból głowy. Odwracam się na drugą stronę, chcąc uciec wzrokiem od źródła światła.
        Wzdrygam się nerwowo, gdy dostrzegam siedzącego na krześle tuż przy moim łóżku Billa. Spoglądam na niego podejrzliwie, a on rzuca mi tylko opakowanie leków przeciwbólowych i dopiero teraz dostrzegam szklankę wody w jego dłoni. Odpowiadam mu jedynie cichym „dzięki”, czując na sobie jego ciężki wzrok. Nie potrafię rozszyfrować jego spojrzenia. Mam wrażenie, że figuruje w nim złość, ale równie dobrze może to być zwykły chłód. Dlaczego miałby być na mnie zły?
        Próbuję zignorować jego obecność i sięgam po tabletkę, mając wrażenie, że ból zaraz rozsadzi moją czaszkę. Czuję się dziwnie niezręcznie pod naciskiem jego wzroku.
        - Jost dzwonił - odzywa się nagle. - Chce z nami pogadać.
        - Wiem - odpieram i od razu krzywię się znacznie, słysząc, jak beznadziejnie brzmi mój głos. Mam przez moment wrażenie, jakby ktoś przejechał mi po strunach głosowych papierem ściernym, a one same zamieniły się w drut kolczasty.
        - Nieźle zabalowałeś.
        Odkładam pustą już szklankę na półkę przy łóżku, wciąż nie patrząc na mojego brata.
        - Ta...
        - Już dawno mówiłem ci, żebyś też się trochę rozerwał. W każdym razie Jost chce nas widzieć za dwie godziny w studio. - Po tych słowach wychodzi, a ja bezwładnie opadam na miękkie poduszki i czekam, aż ten pieprzony ból głowy ustąpi.
Boże, jakim cudem ten człowiek nigdy nie ma kaca?




        - A gdzie reszta? - pyta czarnowłosy, ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie. Nie ukrywa zdziwienia; Georg i Gustav nigdy się nie spóźniają, w zasadzie za każdym razem są nawet na pół godziny przed czasem. Nie znam chyba żadnej osoby, która byłaby bardziej punktualna od tej dwójki.
        - David wspominał coś wczoraj, że chciał porozmawiać tylko z nami... - mówię ponuro. Ból głowy, choć już nie tak silny, wciąż mnie męczy, a z tego wszystkiego zapomniałem wziąć ze sobą tabletek.
        - To gdzie on, do cholery, jest?
        - Jestem, jestem! – Z korytarza dobiegają nas donośne krzyki Josta i za chwilę wpada zdyszany do saloniku, w którym swoją drogą przez kilka lat zdążyliśmy się nieźle urządzić. Znosiliśmy tutaj zawsze wszystkie meble z naszych domów, które nie pasowały już do ich wystroju, a których było po prostu szkoda wyrzucić i okazało się, że studio nagraniowe może być całkiem przyjemnym miejscem. Mamy nawet barek.
        Ogarnia mnie nagle ironiczna myśl, że jeśli Bill wyrzuci mnie kiedyś z domu, spokojnie mógłbym tu zamieszkać.
        - To o czym chciałeś porozmawiać? - pytam obojętnie, rozmasowując pulsujące skronie. Zanim czegokolwiek się dowiem, ten ból doprowadzi mnie do szału.
        David głośno wzdycha i już wiem, że to będzie ciężka rozmowa, odpalam więc wygrzebanego z kieszeni pomiętego papierosa, mając gdzieś, co Jost sądzi o paleniu w studio i zgrabnie ignorując jego nieprzychylne spojrzenie. Rozsiadam się wygodniej na sofie.
        - Wiecie, co to "twincest"?
        Czuję na sobie wzrok Billa, więc spoglądam pytająco w jego stronę. Obaj wzruszamy ramionami.
        - To od słów „twin” i „incest”, czyli kazirodztwo między…
        - Wiemy. I nie, między nami nic nie ma - Bill od razu zaprzecza, ściągając na siebie wzrok managera. Ten wzdycha. Znów. A ja zaczynam bać się tego, co ma nam do powiedzenia.
        - No właśnie. I w tym problem.
        - Co?
        Nasze miny muszą być chyba naprawdę komiczne, bo David przeciera dłonią twarz, spoglądając wymownie na każdego z nas. Wygląda na zestresowanego tą rozmową, zresztą wcale mu się nie dziwię; mimo, że w większości przypadków Bill zawsze zgadzał się na jego durne pomysły, w rozmowie z nim musiał ważyć każde słowo. Bill jest nieprzewidywalny i nawet, jeśli darzy kogoś szacunkiem - a takie osoby mogę zliczyć na palcach jednej ręki, jeśli w ogóle to, co okazuje, można nazwać szacunkiem - potrafi wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, tworząc wokół siebie koszmarne zamieszanie. A tego David zdecydowanie chciałby uniknąć.
        - Wiem, że to zabrzmi głupio - zaczyna ostrożnie - ale chcę, żebyście trochę poudawali... związek.
        - To brzmi bardzo głupio - mówię. Jestem już porządnie zirytowany, a ból głowy wcale nie ułatwia mi mojej sytuacji. - Nie ma takiej opcji. - Podnoszę się z sofy, nie chcąc już tego nawet dłużej słuchać, ale David opiera swoje obie ręce na moich ramionach i popycha mnie z powrotem na kanapę.
        - Posłuchaj chociaż, co mam do powiedzenia.
        Zerkam ukradkiem na Billa, ale jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Wzdycham głośno, ostentacyjnie okazując, że ta rozmowa coraz bardziej przestaje mi się podobać.
        - Nie wymagam od was nie wiadomo czego. Chcę tylko kilku dwuznacznych spojrzeń, niby przypadkowego dotyku na wywiadach i paru pocałunków, na których dacie się złapać kamerom.
        - Nie ma mowy! - warczę, zrywając się z miejsca, ale David znowu sadza mnie na nie z powrotem, tym razem robiąc to o wiele mocniej. Co on sobie w ogóle wyobraża?!
        - Po cholerę to wszystko? - pyta nagle Bill, zabierając mi z dłoni jarzącego się papierosa i mierzy Davida podejrzliwym spojrzeniem. Chyba też już nie wytrzymuje tego napięcia.
        - Do tego zmierzam... - Posyła nam obu poirytowane spojrzenie. - Chcę was wypromować na całym świecie. Europę już macie, teraz czas na Azję i Stany Zjednoczone. Wtedy dopiero poczujecie smak sławy.
        W oczach Billa dostrzegam dobrze znany mi błysk i już wiem, że jestem na przegranej pozycji.
        - Zbliża się trasa na ogromnym formacie. Trochę zamieszania i będą o was trąbić na drugim końcu świata, będziecie numerem jeden na stronach plotkarskich. Nastolatki są nieźle rąbnięte na punkcie twincestu, chyba widzieliście jakieś fotomontaże? - Wraz z Billem kiwamy zgodnie głowami, a ja krzywię się nieznacznie, przywołując w myślach obraz jednego z nich. Na twarzy mojego brata zaś nie widzę cienia zażenowania. - Możecie więc trochę to podsycić, nie mówiąc niczego wprost. Potraktujcie to jak... reklamę trasy koncertowej. Gwarantuję wam, że te ześwirowane dziewczyny będą w stanie zapłacić każde pieniądze, by zobaczyć choć trochę tego kitu na żywo. Więc... jak będzie?


*


        Zgodził się. Ten pieprzony egoista zgodził się na ten chory układ, nie pytając mnie nawet o zdanie. Zresztą czy kiedykolwiek mnie o nie spytał?
        Czuję, jak złość rozsadza mnie od środka, choć nie jestem do końca pewny, czy to jest to, co powinienem teraz czuć.
        Przecież już do tego przywykłem. Bill nigdy nie pytał mnie o zdanie, dlaczego więc tym razem tak mnie to zirytowało? Przecież mimo wszystko wiem, że on nie chce źle. Nigdy nie robił mi specjalnie na złość, właściwie mogę rzec, że wszystko, co robił, było w dobrej intencji... dla Tokio Hotel.

Bill jest skłonny dążyć do celu po trupach i jednym z tych trupów jestem ja. Potrafi poświęcić wiele, by osiągnąć zewnętrzny sukces. Ale nie jest głupi i mimo wszystko wierzę w to, że wie, co robi. W co się pakuje... razem ze mną.
Chyba się boję. Nie potrafię dobrze określić tego uczucia, ale to chyba coś w rodzaju lęku przed utratą czegoś naprawdę ważnego. Ale co ja tak naprawdę mam do stracenia?
- Może być ciekawie - jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia, kiedy kierujemy się do mojego samochodu. Gdy dociera do mnie ich sens, na powrót czuję, jak opanowuje mnie złość i chyba zaciskam pięści. A on patrzy tylko na mnie z dziwnym błyskiem w oku i triumfalnym uśmieszkiem, znikając zaraz w samochodzie od strony pasażera.

       





7 komentarzy:

  1. Dlaczego nie można czytać w wersji na telefon? Wyskakuje tylko komputerowa. Jeśli tak ma być to sorki, nie będę czytać. /:

    OdpowiedzUsuń
  2. Takiego rozwoju wypadków na pewno bym się nie spodziewała. Od prologu ciągle zastanawiałam się jakim cudem to ma być twincest, patrząc na relację pomiędzy bliźniakami... a tu co? David... No powiem, że zapowiada się bardzo ciekawie. Póki co nie mam nic więcej do dodania i czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Życzę dużo weny i wytrwałości w pisaniu. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Eh skomentowałam, ale Blogspot mnie wywalił eh! Ciężkie to moje życie, no cóż. Więc piszę dzisiaj. Bardzo mi się podoba! Zakochałam się w tym opowiadaniu, bo Bill jest taki słodki. Ciesze się, że odwróciłaś rolę, że to Tom jest uroczy i ma wielkie serce, a Bill to arogant. Ciekawie się jak potoczą się ich losy, bo dobrze wiadomo teraz jakie nastawienie ma Tom, a jak Bill zacznie się przystawiać? Dodawaj dwójkę proszę! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No, przyznam szczerze, że zapowiada się ciekawie. Na razie ciężko wywnioskowywać czy coś się dopiero między nimi zrodzi, czy coś już było i się spieprzyło. Podoba mi się fabuła i na pewno będę tu zaglądając po kolejny odcinek. Tak trzymać! Dłużej rozpiszę się jak coś więcej będę wiedziała. Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Niby mam ferie, ale dopiero teraz mam czas na czytanie, za co zabieram się już od dawna. Niestety kolejny odcinek muszę zostawić na potem, bo oczy już dają mi się we znaki.
    Zawsze jest mi szkoda w takich sytuacjach Toma, naprawdę. Baardzo chciałabym zobaczyć ich miny podczas takiej rozmowy. Myślę, że taki odcinek THTV miałby najwięcej odsłon. :D Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach Bill choć trochę zacznie się zmieniać i odbudowywać ich wspólną relację, która powinna być na pierwszym miejscu, a dopiero za nią całe Tokio Hotel. Człowiek uczy się na błędach i mam nadzieję, że Bill zda sobie z nich sprawę i zacznie się na nich uczyć.

    Weny i... dobranoc!

    OdpowiedzUsuń