Będę wdzięczna za wasze komentarze.
***
Krąży po sali
nagraniowej, śpiewając głośno jedną z naszych najnowszych piosenek, a ja udaję,
że przeglądam nuty, choć tak naprawdę uważnie go obserwuję. Wsłuchuję się w
jego głos, w którym chyba tylko ja dostrzegam nerwową barwę. Czuję całym sobą,
że coś jest nie tak, ale nie mogę go o to spytać. Zgromiłby mnie tylko swoim
chłodnym spojrzeniem i śpiewałby dalej, ignorując całkowicie moją obecność.
Klnie cicho pod
nosem, kiedy nie udaje mu się wyciągnąć jakiegoś dźwięku, a ja kręcę
niezauważalnie głową. Zawsze był cholernym perfekcjonistą - ja też, ale w jego
wypadku wszystko musiało przebiegać dokładnie tak, jak tego chciał. To nic, że
jego życie jest jednym, wielkim niezaplanowanym chaosem, nad którym już dawno
tak naprawdę stracił panowanie.
Nie chcę go
rozkojarzyć, więc milczę. Zresztą zawsze milczę. On nie lubi, kiedy mówię.
Do studia wpada
Georg, a za nim zmierza Gustav. Rzucają przelotnie wzrokiem na Billa, nawet się
z nim nie witając; od zawsze wiedzieli, że kiedy czarnowłosy stąpa z nogi na
nogę i przemieszcza się po studiu, wciąż tylko śpiewając, lepiej mu nie
przerywać.
Bill nawet nie
drgnie, kiedy za Gustavem głośno zatrzaskują się drzwi, ale chyba wyczuwa, że
się mu przyglądam, bo ogarnia mnie nagle przenikliwym spojrzeniem. Wzdycham
więc cicho i powracam do poprzedniej czynności, wciąż jednak nasłuchując.
Ktoś klepie mnie po
ramieniu, więc podnoszę wzrok znad kartek, na które od początku tak naprawdę
nawet nie patrzę. Georg przysiada na krzesło obok mnie i kiwa głową na mojego
brata, unosząc brwi. Wzruszam ramionami.
- Idziesz z nami do
klubu? - pyta. Kręcę energicznie głową, szukając gorączkowo w myślach jakiejkolwiek
wymówki.
- Nie, muszę
jeszcze trochę popracować nad piosenką.
Szatyn unosi brwi i
zabiera mi z rąk kartkę, na której rozpisane są riffy do Automatic. Wzdycha.
- Rany, Tom,
przecież to już jest idealnie dopracowane. Odkąd zerwałeś z Sabine zrobił się z
ciebie straszny sztywniak. Rozerwałbyś się trochę, poimprezował – intonuje
mocno ostatnie słowo, robiąc sugestywny ruch biodrami. Puszcza mi oczko w
żartobliwym geście, a ja z trudem powstrzymuję się, żeby go nie uderzyć. – Weź przykład
z Billa, on wie, co to dobra zabawa - rzuca jeszcze, a ja zaciskam zęby. Dobra
zabawa? Rzeczywiście, upijanie się do nieprzytomności na każdej imprezie,
zabawianie się z przypadkowymi kobietami czy facetami, którzy pożerają go
wzrokiem i Bóg wie co jeszcze, zdecydowanie jest odzwierciedleniem dobrej
zabawy.
Wszyscy oczekują
ode mnie, że będę taki sam jak Bill. Wszyscy. Georg, Gustav, Andreas – nasz
przyjaciel od najwcześniejszych dziecięcych lat, nawet rodzice... Nie
zdziwiłbym się, gdyby nasi fani też tego chcieli. Ale oni wszyscy nie wiedzą,
jaki on jest. Media wykreowały nas obu jako kompletne siebie przeciwieństwo; to
ja uchodzę za lovelasa, który lubi sobie popić. Uznają mnie za kogoś, kto bawi
się uczuciami dziewczyn, mają mnie za egoistę i kogoś, kogo nie obchodzą żadne
zasady. Nawet nasi rodzice, to znaczy matka i Gordon, wierzą w to, co mówią o
nas w telewizji. Koszmarny paradoks. Myślą, że to Bill jest cholernym
romantykiem, na każdym rodzinnym obiadku użalają się nad nim, że nikogo jeszcze
nie znalazł, mówią, że wielka miłość czeka na niego tuż za rogiem. „Biedny
Bill, tak długo nie spotkał jedynej prawdziwej miłości!”
A kiedy ja prycham,
słysząc to, zaczynają czepiać się mnie.
Jako jedyny tak
naprawdę znam Billa, jednocześnie tak wiele o nim nie wiedząc.
Czasem mam
wrażenie, że jest mi kimś kompletnie obcym. Że go nie znam, a jednocześnie jest
nieodłączną częścią mojego życia.
Odkąd wsiedliśmy w
ten rozpędzony pociąg bez drogi powrotu zwany Tokio Hotel, Bill stał się dla
mnie kimś kompletnie nieosiągalnym. Żyję w jego cieniu, trwam przy nim z
nadzieją, że kiedyś go odzyskam, która wypala się z każdym kolejnym dniem.
Zapominam o śnie, bo każdej nocy myślę tylko o tym, że on jest sam. Wiem, jak
bardzo zależy mu na sławie, na tym zespole. Ale choćby zapierał się w każdy
możliwy sposób, widzę, jak się miota, jak bardzo mu z tym wszystkim źle, mimo
że jednocześnie to jedyne, co go podtrzymuje, nie pozwalając mu upaść na samo
dno.
Tokio Hotel zabrało
mi wystarczająco wiele. Starych przyjaciół, uznanie rodziców, brata. Ale trwam
w tym dalej, bo wiem, że to dla Billa jest najważniejsze. Mam nadzieję, że
kiedyś będzie mi za to wdzięczny. Że choć na starość sobie o mnie przypomni.
Chłopaki wychodzą i po chwili zostaję
sam. Nawet nie zauważyłem, kiedy Georg zdążył dogadać się z Billem co do
wyjścia do klubu, nie dotarły do mnie dźwięki żadnej rozmowy; chyba za bardzo
się zamyśliłem.
Nie wiem, jak długo
siedzę jeszcze w studio. Niebo za małym oknem robi się powoli granatowe, ale niedziałający
biały zegar wiszący na ścianie przede mną pokazuje godzinę piątą rano. Ktoś
miał wymienić w nim baterię. Nie mogę sobie przypomnieć, komu przypadło to
zadanie.
- Tom? - Odwracam
się, słysząc moje imię i dostrzegam opartego o framugę naszego managera,
przyglądającego mi się uważnie. Jak długo tu stoi? - Gdzie reszta?
- Poszli do klubu -
odpowiadam, wzruszając ramionami. - Coś się stało?
- Chciałbym
porozmawiać z tobą i twoim bratem - mówi. Zaraz potem podchodzi do mnie i
przysiada obok, po chwili kontynuując: - Ale dzisiaj tego raczej nie zrobię...
Obaj dobrze wiemy, dlaczego.
Przytakuję, bo
żaden z nas nie chce mówić o tym na głos.
Jost jest chyba
jedyną osobą oprócz mnie, która doskonale widzi, co dzieje się z Billem i
jestem mu za to cholernie wdzięczny, ale jestem też niesamowicie zazdrosny o
to, że to on ma na niego większy wpływ. Nie powinno mnie to dziwić; w końcu to
dzięki niemu jesteśmy teraz tym, kim jesteśmy i Bill darzy go przez to
szacunkiem. Mnie za to nie okazuje go w ogóle, choć też jestem częścią tego
zespołu.
Wzdycham. Jost
chyba zauważa mój niewątpliwie beznadziejny nastrój, bo marszczy śmiesznie nos.
Zawsze tak robi, kiedy próbuje kogoś pocieszyć - a raczej dać "dobrą"
radę, o którą, tak na dobrą sprawę, nikt nigdy go nie prosi.
- Słuchaj, nie powinieneś
tak się tym przejmować. Bill jest specyficzny, to daje się odczuć, ale nie
powinieneś ciągle mieć na uwadze tylko jego zdania. Wiesz, co zrobiłbym na
twoim miejscu?
- Pewnie
strzeliłbyś sobie kulkę w łeb - ironizuję, na co David gromi mnie znaczącym
spojrzeniem. - Dobra, kontynuuj - mówię, choć wcale mnie nie obchodzi, co ma mi
do powiedzenia. W tej chwili pragnę tylko spokoju.
- Poszedłbym tam i
na złość Billowi bawiłbym się zajebiście.
Unoszę na niego
powątpiewający wzrok i parskam sztucznym śmiechem, niedowierzając jego słowom.
David nie wie, co mówi. Może potrafiłbym się bawić, gdyby Bill robił to razem
ze mną; bez niego rzeczy, które cieszyły mnie parę lat temu, teraz są dla mnie
bezwartościowymi czynnościami. Utraciłem własną samodzielność, bo nie potrafię
funkcjonować bez niego i robić tego, co kiedyś było moją pasją; nawet gra na
gitarze nie daje mi już ukojenia, a koncerty są jedynie przykrym obowiązkiem.
Ale po chwili
dociera do mnie, że tak właściwie David ma rację. Wcale nie chcę tu siedzieć
sam. Chciałbym móc wyjść razem z moimi przyjaciółmi, zabawić się, nie zważając
na mojego brata choć przez chwilę. Po prostu usiąść z Georgiem i Gustavem przy
barze i śmiać się z nimi jak za starych dobrych czasów z nic nieznaczących
głupot, nie przejmując się tym, że Bill bawi się w swoim własnym świecie, w
którym mnie nie ma. Ile jeszcze mam się miotać, przejmując się tylko nim,
uważając na każdy mój gest czy słowo, żeby go nie zdenerwować? Dlaczego całe
życie miałbym siedzieć w jego cieniu? Moje myślenie nieustannie jest nastawione
tylko na to, by to on był zadowolony i to już chyba najwyższy czas, bym w końcu
pomyślał tylko o sobie. Choć przez krótki moment. I nawet, jeśli miałbym tego
potem żałować.
Nie wiem nawet,
kiedy wystukuję numer Georga, by spytać się, gdzie dokładnie są, nie wiem,
kiedy znajduję się w nieznanym mi dotąd klubie i teraz wbrew temu, co
postanowiłem sobie przed kilkunastoma minutami, próbuję właśnie ukryć się przed
Billem, pijąc samotnie w jakimś kącie drinka za drinkiem.
*
Jasne
promienie słońca rażą mnie niemiłosiernie w przymknięte lekko oczy, nasilając
nieznośny ból głowy. Odwracam się na drugą stronę, chcąc uciec wzrokiem od
źródła światła.
Wzdrygam
się nerwowo, gdy dostrzegam siedzącego na krześle tuż przy moim łóżku Billa. Spoglądam
na niego podejrzliwie, a on rzuca mi tylko opakowanie leków przeciwbólowych i
dopiero teraz dostrzegam szklankę wody w jego dłoni. Odpowiadam mu jedynie
cichym „dzięki”, czując na sobie jego ciężki wzrok. Nie potrafię rozszyfrować
jego spojrzenia. Mam wrażenie, że figuruje w nim złość, ale równie dobrze może
to być zwykły chłód. Dlaczego miałby być na mnie zły?
Próbuję
zignorować jego obecność i sięgam po tabletkę, mając wrażenie, że ból zaraz
rozsadzi moją czaszkę. Czuję się dziwnie niezręcznie pod naciskiem jego wzroku.
-
Jost dzwonił - odzywa się nagle. - Chce z nami pogadać.
-
Wiem - odpieram i od razu krzywię się znacznie, słysząc, jak beznadziejnie
brzmi mój głos. Mam przez moment wrażenie, jakby ktoś przejechał mi po strunach
głosowych papierem ściernym, a one same zamieniły się w drut kolczasty.
-
Nieźle zabalowałeś.
Odkładam
pustą już szklankę na półkę przy łóżku, wciąż nie patrząc na mojego brata.
-
Ta...
-
Już dawno mówiłem ci, żebyś też się trochę rozerwał. W każdym razie Jost chce
nas widzieć za dwie godziny w studio. - Po tych słowach wychodzi, a ja
bezwładnie opadam na miękkie poduszki i czekam, aż ten pieprzony ból głowy
ustąpi.
Boże, jakim cudem
ten człowiek nigdy nie ma kaca?
-
A gdzie reszta? - pyta czarnowłosy, ogarniając wzrokiem całe pomieszczenie. Nie
ukrywa zdziwienia; Georg i Gustav nigdy się nie spóźniają, w zasadzie za każdym
razem są nawet na pół godziny przed czasem. Nie znam chyba żadnej osoby, która
byłaby bardziej punktualna od tej dwójki.
-
David wspominał coś wczoraj, że chciał porozmawiać tylko z nami... - mówię
ponuro. Ból głowy, choć już nie tak silny, wciąż mnie męczy, a z tego
wszystkiego zapomniałem wziąć ze sobą tabletek.
-
To gdzie on, do cholery, jest?
-
Jestem, jestem! – Z korytarza dobiegają nas donośne krzyki Josta i za chwilę
wpada zdyszany do saloniku, w którym swoją drogą przez kilka lat zdążyliśmy się
nieźle urządzić. Znosiliśmy tutaj zawsze wszystkie meble z naszych domów, które
nie pasowały już do ich wystroju, a których było po prostu szkoda wyrzucić i
okazało się, że studio nagraniowe może być całkiem przyjemnym miejscem. Mamy
nawet barek.
Ogarnia
mnie nagle ironiczna myśl, że jeśli Bill wyrzuci mnie kiedyś z domu, spokojnie
mógłbym tu zamieszkać.
-
To o czym chciałeś porozmawiać? - pytam obojętnie, rozmasowując pulsujące
skronie. Zanim czegokolwiek się dowiem, ten ból doprowadzi mnie do szału.
David
głośno wzdycha i już wiem, że to będzie ciężka rozmowa, odpalam więc
wygrzebanego z kieszeni pomiętego papierosa, mając gdzieś, co Jost sądzi o
paleniu w studio i zgrabnie ignorując jego nieprzychylne spojrzenie. Rozsiadam
się wygodniej na sofie.
-
Wiecie, co to "twincest"?
Czuję
na sobie wzrok Billa, więc spoglądam pytająco w jego stronę. Obaj wzruszamy
ramionami.
-
To od słów „twin” i „incest”, czyli kazirodztwo między…
-
Wiemy. I nie, między nami nic nie ma - Bill od razu zaprzecza, ściągając na
siebie wzrok managera. Ten wzdycha. Znów. A ja zaczynam bać się tego, co ma nam
do powiedzenia.
-
No właśnie. I w tym problem.
-
Co?
Nasze
miny muszą być chyba naprawdę komiczne, bo David przeciera dłonią twarz,
spoglądając wymownie na każdego z nas. Wygląda na zestresowanego tą rozmową, zresztą
wcale mu się nie dziwię; mimo, że w większości przypadków Bill zawsze zgadzał
się na jego durne pomysły, w rozmowie z nim musiał ważyć każde słowo. Bill jest
nieprzewidywalny i nawet, jeśli darzy kogoś szacunkiem - a takie osoby mogę
zliczyć na palcach jednej ręki, jeśli w ogóle to, co okazuje, można nazwać
szacunkiem - potrafi wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie, tworząc wokół
siebie koszmarne zamieszanie. A tego David zdecydowanie chciałby uniknąć.
-
Wiem, że to zabrzmi głupio - zaczyna ostrożnie - ale chcę, żebyście trochę
poudawali... związek.
-
To brzmi bardzo głupio - mówię. Jestem już porządnie zirytowany, a ból głowy
wcale nie ułatwia mi mojej sytuacji. - Nie ma takiej opcji. - Podnoszę się z
sofy, nie chcąc już tego nawet dłużej słuchać, ale David opiera swoje obie ręce
na moich ramionach i popycha mnie z powrotem na kanapę.
-
Posłuchaj chociaż, co mam do powiedzenia.
Zerkam
ukradkiem na Billa, ale jego twarz nie wyraża żadnych emocji. Wzdycham głośno,
ostentacyjnie okazując, że ta rozmowa coraz bardziej przestaje mi się podobać.
-
Nie wymagam od was nie wiadomo czego. Chcę tylko kilku dwuznacznych spojrzeń,
niby przypadkowego dotyku na wywiadach i paru pocałunków, na których dacie się
złapać kamerom.
-
Nie ma mowy! - warczę, zrywając się z miejsca, ale David znowu sadza mnie na
nie z powrotem, tym razem robiąc to o wiele mocniej. Co on sobie w ogóle
wyobraża?!
-
Po cholerę to wszystko? - pyta nagle Bill, zabierając mi z dłoni jarzącego się
papierosa i mierzy Davida podejrzliwym spojrzeniem. Chyba też już nie
wytrzymuje tego napięcia.
-
Do tego zmierzam... - Posyła nam obu poirytowane spojrzenie. - Chcę was
wypromować na całym świecie. Europę już macie, teraz czas na Azję i Stany
Zjednoczone. Wtedy dopiero poczujecie smak sławy.
W
oczach Billa dostrzegam dobrze znany mi błysk i już wiem, że jestem na
przegranej pozycji.
-
Zbliża się trasa na ogromnym formacie. Trochę zamieszania i będą o was trąbić
na drugim końcu świata, będziecie numerem jeden na stronach plotkarskich.
Nastolatki są nieźle rąbnięte na punkcie twincestu, chyba widzieliście jakieś
fotomontaże? - Wraz z Billem kiwamy zgodnie głowami, a ja krzywię się
nieznacznie, przywołując w myślach obraz jednego z nich. Na twarzy mojego brata
zaś nie widzę cienia zażenowania. - Możecie więc trochę to podsycić, nie mówiąc
niczego wprost. Potraktujcie to jak... reklamę trasy koncertowej. Gwarantuję
wam, że te ześwirowane dziewczyny będą w stanie zapłacić każde pieniądze, by
zobaczyć choć trochę tego kitu na żywo. Więc... jak będzie?
*
Zgodził
się. Ten pieprzony egoista zgodził się na ten chory układ, nie pytając mnie
nawet o zdanie. Zresztą czy kiedykolwiek mnie o nie spytał?
Czuję,
jak złość rozsadza mnie od środka, choć nie jestem do końca pewny, czy to jest
to, co powinienem teraz czuć.
Przecież
już do tego przywykłem. Bill nigdy nie pytał mnie o zdanie, dlaczego więc tym
razem tak mnie to zirytowało? Przecież mimo wszystko wiem, że on nie chce źle.
Nigdy nie robił mi specjalnie na złość, właściwie mogę rzec, że wszystko, co
robił, było w dobrej intencji... dla Tokio Hotel.
Bill jest skłonny
dążyć do celu po trupach i jednym z tych trupów jestem ja. Potrafi poświęcić
wiele, by osiągnąć zewnętrzny sukces. Ale nie jest głupi i mimo wszystko wierzę
w to, że wie, co robi. W co się pakuje... razem ze mną.
Chyba się boję. Nie
potrafię dobrze określić tego uczucia, ale to chyba coś w rodzaju lęku przed
utratą czegoś naprawdę ważnego. Ale co ja tak naprawdę mam do stracenia?
- Może być ciekawie
- jego słowa wyrywają mnie z zamyślenia, kiedy kierujemy się do mojego
samochodu. Gdy dociera do mnie ich sens, na powrót czuję, jak opanowuje mnie
złość i chyba zaciskam pięści. A on patrzy tylko na mnie z dziwnym błyskiem w
oku i triumfalnym uśmieszkiem, znikając zaraz w samochodzie od strony pasażera.
Dlaczego nie można czytać w wersji na telefon? Wyskakuje tylko komputerowa. Jeśli tak ma być to sorki, nie będę czytać. /:
OdpowiedzUsuńJuż to zmieniam!
UsuńDziękuję z całego serca! Zaczynam czytać. :)
UsuńTakiego rozwoju wypadków na pewno bym się nie spodziewała. Od prologu ciągle zastanawiałam się jakim cudem to ma być twincest, patrząc na relację pomiędzy bliźniakami... a tu co? David... No powiem, że zapowiada się bardzo ciekawie. Póki co nie mam nic więcej do dodania i czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Życzę dużo weny i wytrwałości w pisaniu. :)
OdpowiedzUsuńEh skomentowałam, ale Blogspot mnie wywalił eh! Ciężkie to moje życie, no cóż. Więc piszę dzisiaj. Bardzo mi się podoba! Zakochałam się w tym opowiadaniu, bo Bill jest taki słodki. Ciesze się, że odwróciłaś rolę, że to Tom jest uroczy i ma wielkie serce, a Bill to arogant. Ciekawie się jak potoczą się ich losy, bo dobrze wiadomo teraz jakie nastawienie ma Tom, a jak Bill zacznie się przystawiać? Dodawaj dwójkę proszę! :D
OdpowiedzUsuńNo, przyznam szczerze, że zapowiada się ciekawie. Na razie ciężko wywnioskowywać czy coś się dopiero między nimi zrodzi, czy coś już było i się spieprzyło. Podoba mi się fabuła i na pewno będę tu zaglądając po kolejny odcinek. Tak trzymać! Dłużej rozpiszę się jak coś więcej będę wiedziała. Buziaczki :*
OdpowiedzUsuńNiby mam ferie, ale dopiero teraz mam czas na czytanie, za co zabieram się już od dawna. Niestety kolejny odcinek muszę zostawić na potem, bo oczy już dają mi się we znaki.
OdpowiedzUsuńZawsze jest mi szkoda w takich sytuacjach Toma, naprawdę. Baardzo chciałabym zobaczyć ich miny podczas takiej rozmowy. Myślę, że taki odcinek THTV miałby najwięcej odsłon. :D Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach Bill choć trochę zacznie się zmieniać i odbudowywać ich wspólną relację, która powinna być na pierwszym miejscu, a dopiero za nią całe Tokio Hotel. Człowiek uczy się na błędach i mam nadzieję, że Bill zda sobie z nich sprawę i zacznie się na nich uczyć.
Weny i... dobranoc!