sobota, 23 stycznia 2016

02. Maski i Maskarady

 Bezsenność jest zmorą, ale przynajmniej daje mi czas, by dopracować i wstawić rozdział, bo niekiedy za dnia mi go brakuje. Długość znów nie jest zbyt powalająca, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie - w końcu jakość nie zawsze idzie w parze z długością, przynajmniej w moim przypadku. Miłego czytania!
***



                Wchodzę niepewnym krokiem do garderoby przeznaczonej tego popołudnia dla naszego zespołu, gdzie Bill siedzi już na barowym krześle przed lustrem i Natalie dopieszcza jego fryzurę. Na obitej czerwonym materiałem kanapie siedzi Georg wraz z Gustavem, który zdaje się przysypiać i jego głowa chyba zaczyna delikatnie opadać na ramię basisty. Georg kiwa mi głową na powitanie, zaraz potem wracając do nierobienia kompletnie niczego.
               - Cholera, Natalie... mogłabyś się pospieszyć... - dociera do mnie zza pleców. Głos Billa jest dziwnie nerwowy, chociaż do rozpoczęcia show pozostało jeszcze ponad pół godziny.
               Atmosfera jest dziwnie gęsta i co jakiś czas słychać tylko ponaglające pomruki Billa, któremu najwyraźniej z jakiegoś powodu bardzo zależy na czasie. Próbuję znów zignorować jego obecność, ale nigdy mi się to nie udaje; ostatecznie zawsze całą swoją uwagę skupiam tylko na nim, przestając dostrzegać cokolwiek wokół.
              - Jak będziesz się tak wiercić, to nigdy tego nie skończę - odzywa się wreszcie Natalie, ale już po chwili odkłada lakier do włosów na jego miejsce i odsuwa się odrobinę od mojego brata, by przyjrzeć się swojemu dziełu. - Gotowe.
              Bill na dźwięk tego słowa jak poparzony podnosi się z krzesła, strzepując niewidzialne paprochy z jego czarnej opiętej koszuli i po chwili w garderobie nie ma już po nim śladu.
              - A temu co? - burczy Gustav, który najwidoczniej nagle się obudził i postanowił zainteresować się tym, co się wokół niego dzieje. Odpowiadam na jego pytanie wzruszeniem ramion.
              Siadam wreszcie na drugim brzegu obszernej kanapy i posyłam pozostałym członkom zespołu zmęczone spojrzenie, ale raczej nikt się mną zbytnio nie przejmuje. Perkusista jest chyba zbyt zajęty próbą ponownego zaśnięcia, a Georga całkowicie pochłonęło nicnierobienie. Wzdycham głośno.
              - Wiecie coś na temat programu? - pytam i tym razem to basista wzrusza ramionami.
              - Będzie nudno.
              - Aha.
  Myśl, że za chwilę znajdziemy się w wielkim studio, gdzie oficjalnie rozpoczniemy swoje przedstawienie jeszcze bardziej pogłębia mnie w moim dziwnym, przygnębionym nastroju. Nie rozumiem, czym się tak martwię; przecież tak naprawdę od samego początku każdy z nas odgrywa tylko swoją rolę, by tylko jak najdłużej utrzymać kontrakty. I chyba właśnie ta myśl, że nie możemy być po prostu niezależnymi artystami, tylko wszystko musimy robić pod dyktando ludzi, którzy nami dyrygują, tak bardzo mnie dobija. W tym, co robimy, nie chodzi o talent czy pasję, tylko o to, co lepiej się sprzeda i choć podświadomie zdaję sobie z tego sprawę chyba od początku, teraz ta myśl wydaje mi się niewyobrażalnie smutna. Coś, czego przecież zawsze tak bardzo chcieliśmy to jedynie zwykła farsa, z której nie ma już ucieczki i pcha nas wszystkich do samozniszczenia. Nie ma w tym wolności. Jestem pewien, że każdy z nas wyobrażał to sobie inaczej.
             Moje myśli przerywa Bill, który wchodzi nagle do garderoby i wydaje się być zupełnie inną osobą niż ta, która wyszła z niej jeszcze kilka minut temu. Jeden rzut oka wystarcza, by dostrzec, że ma wyraźnie lepszy humor i całe poprzednie napięcie zniknęło z jego twarzy.
             Mierzę go badawczym spojrzeniem, ale raczej nie dostrzegam niczego niepokojącego. Chłopaki też zbytnio się nim nie przejmują; jego dziwne wahania nastroju są już dla nich na porządku dziennym.
            - Dobrze się czujesz? - pytam jednak. Coś jest nie tak i czuję to całym sobą nieprzerwanie od dłuższego czasu, ale nie mam odwagi tak po prostu spytać o to Billa. Wiem, że i tak nie uzyskałbym żadnej odpowiedzi; dałbym mu jedynie kolejną okazję do zrobienia sobie ze mnie „ofiary”.
            Nie umyka mojej uwadze, że po tym pytaniu mojemu bratu schodzi z twarzy ten dziwny, wielki uśmiech. Patrzy na mnie teraz chyba nie do końca przytomnie i otwiera usta, mrużąc gniewnie oczy.
           - To nie twoja sprawa.
           - Wychodzicie za minutę! - W drzwiach na ułamek sekundy pojawia się dźwiękowiec, ale nie odwracam nawet na ten moment wzroku od Billa. On za to zgrabnie ignoruje moje pytające spojrzenie i po prostu jak gdyby nigdy nic przegląda się w lustrze i podąża za mężczyzną, który wyszedł stąd chwilę temu.
           - Dziesięć, dziewięć… - rozlega się po pomieszczeniu. Natychmiast podnoszę się z wściekle czerwonej kanapy i ruszam za bratem, nie do końca wiedząc, czego mam się spodziewać. Za mną idzie basista, a Gustav dotrzymuje mu kroku.
           - Trzy, dwa… Kamery!
          Rozlegają się głośne krzyki zlewające się w jeden dźwięk, kiedy prezenterka wywołuje nazwę naszego zespołu. Wchodzimy na sporą halę, na środku której stoi ogromna, łudząco podobna do tej w garderobie, kanapa. Zaczyna mnie nagle irytować ta wszechobecna czerwień.


            - A więc, bliźniacy. Wiele razy mówiliście, że więź między wami jest naprawdę niesamowita, ale ciekawi mnie, czy rzeczywiście nie ma w tym żadnych wad? Nie ma takich dni, kiedy potrzebujecie od siebie po prostu odpocząć, jeden od drugiego? Nie macie siebie dość?
            - Muszę przyznać, że nie łączy nas zwyczajna, braterska więź. Zawsze innym ludziom jest trudno to zrozumieć, że jesteśmy nie tylko braćmi, mieszkamy razem i przez ostatnie lata poza Tokio Hotel spędzaliśmy każdy pojedynczy dzień razem.
            - Tom?
            - Nie ma w ogóle tematu, czy któryś chce odpoczynku od drugiego albo prowadzić własne życie. Wszystko robimy razem, absolutnie wszystko o sobie wiemy i w zasadzie jesteśmy jak jedna osoba.
Mam ochotę śmiać się jak wariat. Chyba naprawdę muszę nim być, skoro zaczynam coraz bardziej zatracać się w tym teatrze, gubiąc granice między rzeczywistością a fikcją. Te słowa wychodzą z moich ust tak gładko, że sam zaczynam sobie wierzyć, że są prawdziwe, choć tak naprawdę nie mają żadnego odbicia w rzeczywistości. Nie ma między nami już żadnej więzi. Łączy nas jedynie wspólny dom, rodzina, zespół, i tak naprawdę jesteśmy dwoma zupełnie różnymi sobie światami pełnymi ról, które gramy. Prawda odeszła w zapomnienie.
- To prawie jak idealny związek, prawda?
      - Tak. Z całą pewnością - odpowiada, wbijając we mnie swoje natrętne spojrzenie z zadowolonym uśmiechem. I w tym momencie już wiem, że właśnie rozpoczyna się kolejna gra. Kolejne role, których obawiam się najbardziej, tak dla mnie abstrakcyjne, niedorzeczne. Niemoralne.
       Jak daleko można posunąć się w imię sławy?   
Przez chwilę obaj jedynie na siebie patrzymy, jak gdybyśmy toczyli ze sobą niemą walkę, choć na twarzach nas obu widnieją sztuczne uśmiechy. Zaraz potem jednak dostrzegam w jego oczach coś dziwnego i w tej jednej chwili wszystko staje się dla mnie oślepiająco jasne.
            Czuję, jak coś ciężkiego spada mi na żołądek i nieprzyjemnie się tam zaciska, sprawiając, że momentalnie robi mi się duszno. Strach. To on właśnie odbiera mi oddech, prawie mnie paraliżując.
Ale wywiad się jeszcze nie kończy. Prezenterka pyta teraz o coś Georga i Gustava, a ja nie potrafię oderwać spojrzenia od mojego brata. Nasi fani, ci siedzący na widowni i ci, którzy zobaczą to potem w Internecie, odbiorą to pewnie na swój sposób, ale oni nie mogą zobaczyć tego, co teraz widzę ja w jego oczach. Wszystkie fakty w mojej głowie łączą się teraz ze sobą w spójną całość i robi mi się niedobrze. Próbuję zachowywać się naturalnie, dopóki nie znikniemy sprzed otaczających nas wokół kamer, ale nie potrafię opanować ogarniającego mnie przerażenia. Modlę się w duchu, żebym się mylił, choć nie wierzę w Boga.
           - Wróćmy jeszcze na moment do bliźniaków. Wiemy już, że Gustav jest niestety wciąż sam, a Georg spotyka się z tajemniczą brunetką, o której nie chce powiedzieć zbyt wiele, za to chciałabym się dowiedzieć trochę o was. Tom, doszły nas słuchy, że całkiem niedawno zerwałeś ze swoją dziewczyną i ciekawi mnie, czy dalej nic się nie zmieniło z twoimi one-night stands?
           Słowa prezenterki docierają do mnie jak przez mgłę i choćbym bardzo chciał, nie potrafię się na nich skupić, i właściwie tylko dzięki dyskretnemu szturchnięciu Billa wiem, że mówi do mnie. Przez chwilę milczę, nie wiedząc, co mógłbym odpowiedzieć.
           - Ja… - tylko tyle jestem w stanie wykrztusić, czując, jak szerokie źrenice mojego brata wciąż przeszywają mnie na wskroś. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie nawet treści pytania. – Nie… To znaczy…
           - Myślę, że jego podejście w tej kwestii trochę się zmieniło. Trochę dojrzał i sądzę, że jest teraz w końcu nastawiony na prawdziwą miłość – Bill wciąż patrzy prosto w moje oczy, kiedy wypowiada te słowa. Z jego twarzy wciąż nie znika uśmiech. – Oczywiście sam się do tego nie przyzna, bo boi się, że to zepsuje jego reputację wielkiego macho… - mówi jeszcze, a cała sala wybucha głośnym śmiechem. Czuję, jak wszystko we mnie wrze i mam ochotę po prostu wybiec z tego pomieszczenia i uciec jak najdalej, gdziekolwiek, gdzie nie będę musiał grać. Tak wiele mnie to teraz kosztuje.
          - Tak… - odzywam się, starając się brzmieć choć odrobinę pewniej. Na moich ustach błąka się kokieteryjny uśmiech, tak fałszywy, że z pewnością wygląda jak niepasujący element na siłę przyklejony do mojej twarzy. – Sądzę, że zdecydowanie jestem teraz gotowy na miłość.
          - Bill?
          - Cóż, ja również myślę, że jestem już bardzo blisko znalezienia tej jedynej miłości. Naprawdę bardzo blisko – odpiera. W chwili, gdy wypowiada te słowa, patrzy na mnie tak, że niektórym fankom z widowni wyrywa się głośny pisk. A ja nie mogę wyjść z podziwu, jak perfekcyjne odgrywa swoją rolę.


*
       

           - Jest zu­pełnie in­ny, praw­da? - Z zamyślenia wyrywają mnie słowa Gustava. Idziemy ramię w ramię, a przed nami kroczy Georg wraz z Billem, który zrobił się dziwnie milczący; chyba jest na mnie zły. Podnoszę wzrok na przyjaciela, nie wiedząc, co dokładnie ma na myśli. Czy on też coś dostrzega?
           - Co?
           - Na wywiadach. Jest taki rozgadany, a teraz...
           - To jego praca - mówię, czując jakąś dziwną ulgę i nadzieję, że może jednak mi się wydawało, choć doskonale wiem, że się nie mylę. Odwracam wzrok. - Myślałem, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie pokazujemy mediom, jak jest naprawdę.
           Kątem oka dostrzegam, że kręci przecząco głową.
           - Nie o to chodzi. Jego zachowanie... Czasami mam wrażenie, jakby coś brał przed tymi wszystkimi wywiadami i występami - tłumaczy ze śmiechem, a ja czuję, jak na powrót ogarnia mnie niepokój i oblewa fala gorąca. Przenoszę gwałtownie wzrok na perkusistę, który wydaje się być zdziwiony moją reakcją. - Co jest?
           - Myślisz, że...?
           - Mam tylko takie wrażenie, Tom. Ale nie sądzę, żeby ćpał.
           Nic już więcej nie mówię, ale postanawiam sobie, że porozmawiam z czarnowłosym od razu, kiedy tylko zamkną się za nami drzwi naszego domu. Znów ogarnia mnie irracjonalny lęk, czuję, jak z nerwów moje dłonie się pocą i zaciskam pięści, ale w milczeniu podążam za bratem do naszego samochodu. Bez słowa wyrywam mu kluczyki z rąk; jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe, nie mogę pozwolić mu siąść za kółkiem. Jego rozdrażnione spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, ale usilnie staram się je ignorować i wsiadam do samochodu, czekając, aż pojawi się obok mnie.
           - Możesz mi łaskawie powiedzieć, co ty wyprawiasz? - pyta z pretensją, zapinając jednak pasy. Zerkam na niego tylko przelotnie i odpalam silnik, natychmiast ruszając. W tym momencie jestem chyba po prostu wściekły i po raz pierwszy mam odwagę mu się sprzeciwić.
           - Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że pozwolę ci prowadzić w takim stanie.
           - O czym ty mówisz?
           Bill naprawdę jest niesamowitym aktorem. Słysząc to autentyczne zdziwienie w jego głosie, przez chwilę jestem pewien, że to wszystko tylko mi się wydawało, ale kiedy znów rzucam okiem na jego rozszerzone źrenice, które z tej odległości wydają się być jeszcze szersze niż przedtem, nie mam już żadnych wątpliwości. Zaciskam tylko mocniej dłonie na kierownicy, powstrzymując się przed wypowiedzeniem lawiny słów, które cisną mi się na usta.
            Nie potrafię już znieść tego napięcia unoszącego się w samochodzie, prawie się nim dusząc i kiedy wreszcie parkujemy pod naszą posesją, oddycham z ulgą. Wychodzę z samochodu i kieruję się od razu w stronę domu. Bill idzie zaraz za mną i choć dzieli nas co najmniej metr odległości, wydaje mi się, że czuję jego oddech na swoim karku.

Nie wiem, co powinienem zrobić. Chciałbym to wszystko zmienić, porozmawiać, ale obawiam się przegranej, na którą jestem z góry skazany. Gdyby tylko Bill potrafił spojrzeć dalej, niż sięga to wszystko, zrozumiałby. Wiedziałby, że może na mnie liczyć, że jestem i będę przy nim mimo wszystko, zawsze. Ale teraz jestem jedynie jego pionkiem w drodze do celu, aktorem w przedstawieniu, którego jest reżyserem i w którym to on pragnie odkrywać główną rolę. I to właśnie chyba jego straty tak bardzo się boję, choć wiem, że tak naprawdę już dawno go straciłem, ale mimo to, gdzieś w głębi siebie nadal wierzę, że nie wszystko jeszcze zaprzepaszczone. Że jeszcze mam szansę…
            - Chyba musimy pogadać - mówię, kiedy tylko za moim bratem zamykają się drzwi. Ten patrzy na mnie jedynie rozdrażniony i od razu mnie omija, ale łapię go szybko za nadgarstek i nie pozwalam mu uciec. Przez chwilę obaj patrzymy sobie w oczy.
            - Nie mam z tobą o czym rozmawiać – mówi spokojnie, a ja nagle mam odwagę prychnąć mu w twarz. Moja złość rośnie z każdą kolejną sekundą i mocny uścisk mojej dłoni na jego nadgarstku coraz bardziej się zacieśnia, ale Bill nawet nie drgnie; wciąż patrzy na mnie chłodno, a kąciki jego ust lekko wędrują do góry w kpiącym grymasie. – Chyba że o tym, jak bosko spieprzyłeś wywiad.
Zaciskam szczękę.
            - Ćpasz? - pytam bez ogródek, a on tylko stoi nieprzejęty i uporczywie milczy – jego opanowanie dodatkowo działa mi na nerwy. To jedna z tych chwil, kiedy próbuję się powstrzymać przed uderzeniem go. - Ćpasz?!
            - Nie twoja pieprzona sprawa.
            - Bill, do cholery! - krzyczę, nagle z całej siły przypierając go sobą do ściany. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej reakcji, bo otwiera nagle szeroko oczy i unosi brwi w geście zdziwienia, ale za chwilę na jego twarz znów powraca ten kpiący uśmiech. Prycha, kręcąc głową.
            - Brawo, Tom. - Unoszę brew, nie rozumiejąc. W tej chwili jestem zbyt skupiony na tym, by po prostu poznać prawdę, choć wydaje się być tak oczywista, gdy widzę jego źrenice. - Nareszcie zaczynasz mi się stawiać. Mam nadzieję, że to nie chwilowe, bo zaczyna mnie już nudzić twoje podkulanie ogona.
Powietrze uchodzi głośno z moich płuc i nagle znów nie jestem w stanie nic powiedzieć. Te słowa wystarczyły, bym nie miał ochoty już dłużej na niego nawet patrzeć; odsuwam się od niego gwałtownie i puszczam go, posyłając mu ostatnie wściekłe spojrzenie, przez które przebija się bezradność.
            - Zejdź mi z oczu.
Czuję na sobie jego wzrok jeszcze przez chwilę, a potem kątem oka widzę, jak zmierza ku schodom. Kiedy wreszcie znika mi z pola widzenia, moja złość ustępuje miejsca zmartwieniu. Coś we mnie chyba pęka i uderzam mocno pięścią o ścianę w przypływie obezwładniającej bezsilności. Moja dłoń zaczyna pulsować z bólu, podobnie jak we mnie tętnią teraz wszystkie najgorsze uczucia, walcząc ze sobą wzajemnie o podium i sprawiając, że w moim umyśle rodzi się nagle tysiąc lęków.
Ogarnia mnie bezsilność. Przytłaczające uczucie, że nic, co zrobię, nie będzie odpowiednie.




***



Mój umysł jest jakby wygaszony; zupełnie, jakby nie istniał.
Od naszej ostatniej rozmowy minęło już kilka dni. Jesteśmy w studio; tym razem przyjechaliśmy tutaj całą czwórką i całą czwórką rozmawiamy teraz o trasie, która jest już dość dokładnie zaplanowana.
Bill stoi przy barku z alkoholami, paląc w ciszy papierosa. Czasem sięga po butelkę whisky, w ogóle nawet nie fatygując się, by nalać ją do szklanki, ale wolę to przemilczeć i zamiast zwrócić mu uwagę, po prostu ukradkiem mu się przyglądam. Wciąż ma na sobie swój czarny elegancki płaszcz; już na wejściu do studio podkreślił, że nie zamierza tu zostać dłużej, niż jest to konieczne, bo wszystko jest już przecież omówione, a on ma ważniejsze rzeczy do roboty. Rzeczywistość naturalnie okazała się inna. Nie wiem, co go tak zainteresowało; może to ta zimna whisky, po którą co chwila sięga, albo może rozmowa naszej trójki z Davidem, która w sumie powoli zaczyna już tracić miano rozmowy, ale wyraz jego twarzy jest niezwykle skupiony i wcale nie wygląda, jakby się gdzieś wybierał.
Na moment ogarnia mnie panika, że może znowu brał to świństwo, ale moje obawy szybko znikają, kiedy odzywa się po raz pierwszy, przerywając naszą zaciętą dyskusję.
- Mam pewien pomysł co do Zoom into me – mówi i wszyscy jak na komendę podnoszą na niego wzrok. Bill przykłada jednak butelkę do ust, jakby chcąc zbudować tą pauzą napięcie. Kątem oka dostrzegam grymas niezadowolenia na twarzy Josta.
- Za późno już na większe zmiany – odzywa się, patrząc głównie na czarnowłosego. Jego głos jest twardy i stanowczy.
- To nie zmiana, tylko wprowadzenie czegoś nowego.
Wokalista mierzy przez chwilę managera pewnym wzrokiem, a potem podchodzi do stolika, przy którym wszyscy siedzimy i w stosie różnych papierów znajduje tekst do Zoom into me. David podnosi się ze swojego miejsca, by przypatrzeć się kartce, którą trzyma mój brat.
- Tutaj. – Wskazuje miejsce gdzieś w dwie trzeciej tekstu. – W tym momencie z pianina wybucha ogień i…
- Chcesz spalić całą scenę czy tylko mnie? – prycham, przerywając Billowi. Ten rzuca mi jedynie mordercze spojrzenie. – Wiem, że lubisz wzbudzać kontrowersje, ale podpalenie własnego brata na oczach tysięcy ludzi nie jest chyba zbyt dobrym pomysłem. - Zanim tylko kończę wymawiać te słowa, czuję na sobie wymowny wzrok Gustava. Chyba myśli, że przesadzam ze złośliwością, ale on nie wie, że mam powód, by się tak zachowywać.
Nie wie wielu rzeczy.
- Dasz radę to załatwić? – Bill ignoruje moje słowa i zwraca się do Josta, który mimo początkowych protestów zdaje się być dość głęboko zamyślony nad jego propozycją. Jego brwi są zmarszczone w pełnym skupienia wyrazie, ujawniając jego zmarszczki, których i tak na jego prawie czterdziestoletniej twarzy nie ma zbyt wielu. Po chwili wzdycha, przeczesując ręką włosy, by zaraz wydać werdykt.
- W sumie to dość dobry pomysł… Zobaczę, co da się zrobić.
Na twarzy Billa pojawia się zadowolony uśmiech i posyła mi spojrzenie pełne satysfakcji.
Zaciskam szczękę, czując, jak podnosi mi się ciśnienie.
- Och, błagam! Czy naprawdę musisz się godzić na każdy jego durny pomysł? Już wystarczy, że… - przerywam, zdając sobie nagle sprawę z obecności Georga i Gustava. – To nawet nie jest bezpieczne…!
- Załatwię to tak, że będzie bezpieczne – mówi, przez co jeszcze mocniej zaciskam zęby. – Zresztą to wcale nie jest głupi pomysł. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że bardzo dobry. A wy co sądzicie? – zwraca się teraz do reszty zespołu, choć wszyscy dobrze wiedzą, że i tak będą musieli się dostosować, podobnie jak ja. W tym zespole nie ma demokracji; pyta raczej dla zasady, by nikt nie mógł mu tego później wyrzucić w twarz.
- Dla mnie spoko – odpowiada Georg, a Gus popiera go jedynie kiwnięciem głowy, wciąż mierząc mnie uważnie tym swoim spojrzeniem.
Moja irytacja sięga zenitu.
- Świetnie – prycham.
- Nie masz wyjścia, Tom. Musisz się zgodzić – odzywa się znów Jost, a Bill wyciąga z barku pięć kolorowych szklaneczek, do których po kolei rozlewa alkoholu w sporych ilościach.
- Skoro wszystko już omówione, teraz możemy wznieść za to toast. – Głos Billa jest pełen tak obrzydliwej pewności siebie, że aż chce mi się wymiotować na sam jego dźwięk. Mimo to przyjmuję od niego szklankę z brunatną cieczą, gdy mi ją podaje, wzdychając z bezsilności.
Nigdy nie miałem wyjścia.

3 komentarze:

  1. I tak odcinek jest dość długi. Kocham coraz bardziej to opowiadanie, czekam z niecierpliwością, na następne części. Bill coś ukrywa, czuje to. Zawsze uwielbiam jak Tom opowiada, w tedy jakiś punkt widzenia się zmienia, i opis Toma, od Billa są zupełnie różne, a pisze to ta sama osoba, a czyta się jak by dwie osobne wypowiedzi. Po mału się rozkręca, a ja zapraszam do siebie :) Pozdrawiam Daisy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem Ci, że mnie wciagnęło :D. Jestem coraz bardziej ciekawa tego jak rozwinie się akcja ;>. Bill jest tutaj taki badboyem, co mi się podoba bo to się rzadko zdarza w twincestach. Żal mi trochę Toma bo zdaje się, że niczym sobie nie zasłużył na takie traktowania ze strony Billa. No ale co tu więcej pisać... niecierpliwie czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, od czego by tu zacząć.
    Może od samego pomysłu!
    Gdzieś już kiedyś czytałam coś podobnego. Chyba na jakimś zagranicznym forum, na pewno nie było to tłumaczone na polski i ogólnie było zupełnie inaczej pisane, bo bardziej... nie wiem, bardziej na luzie, żartobliwie, a Twoje opowiadanie jest tak śmiertelnie poważne, że czytając te opisy i czytając o uczuciach, mam wrażenie, że sama to przeżywam. Bardzo dogłębnie analizujesz postawę człowieka i podoba mi się to. Lubię też to, że ta bliźniacza więź jest z początku taka nieodkryta, taka obca i powoli do siebie próbują docierać, chociaż nie jest łatwo. Osobowość Billa jak najbardziej na plus, lubię, gdy jest tym złym w rodzeństwie, chociaż odnoszę wrażenie, że przyjdzie czas, a Tom też wreszcie się postawi.
    Poza tym, baardzo, baaaaardzo mi się podoba to, że piszesz w czasie teraźniejszym. To nadaje opowiadaniu ekspresji i jest o wiele ciekawiej.
    No, a co poza tym - kocham to, jak piszesz i zawsze będę Cię supportować z całego serca, więc teraz pozostało mi tylko trzymać kciuki za wenę i czekać na następną część!
    Besos :*

    OdpowiedzUsuń