Trasa zbliża się
wielkimi krokami, a ja czuję, że tuż po pierwszym koncercie chyba najzwyczajniej
w świecie rzucę się z mostu.
Wszystko po prostu
się wali. Wystarczy, że zamknę oczy, a wszystkie moje lęki przybierają
konkretną formę, choć jednocześnie nie potrafię ich określić. Wszystko się we
mnie kumuluje i mam wrażenie, że każdej chwili może wybuchnąć, pozostawiając po
sobie jedynie chaos większy niż dotychczas. Granica mojej wytrzymałości została
już chyba przekroczona; do tej pory byłem w stanie znieść wiele, naprawdę
wiele, ale teraz to wszystko zaczyna mnie już przerastać, przygniatać mnie do
dna całą swoją masą i nie pozwala mi się podnieść ani nawet zaczerpnąć
powietrza, choćby na krótki moment.
Z westchnieniem
obracam w dłoni mały woreczek z białym proszkiem, który znalazłem w pokoju
Billa. Nie miał tam tego zbyt wiele, mimo to zwinąłem ten jeden, nie będąc
nawet pewnym, co ja najlepszego wyprawiam. Nie wiem, dlaczego w ogóle wszedłem
do jego pokoju, dlaczego to ze sobą wziąłem. Nie chcę przecież ćpać. Do tej
pory właściwie nigdy nie czułem takiej potrzeby, ale teraz ta biel tak kusi, by
jej spróbować, niemal rażąc mnie w oczy. Przerzucam foliowe opakowanie z jednej
ręki do drugiej, czasem podrzucając je do góry, ale w ogóle nie odrywam od
niego wzroku. Dopiero kiedy narkotyk przypadkiem opada na ziemię, ja opadam na
łóżko.
Nie mam sił, by się
podnieść; mam wrażenie, że całe moje ciało jest odrętwiałe, zupełnie jak mój
umysł. Przez moją głowę przepływa masa niepokojących myśli i chyba zaczyna
dziać się ze mną coś złego. Chciałbym gdzieś uciec. Zapomnieć o świecie, który
myślałem, że znam i schować się w jakimś bezpiecznym miejscu, z dala od tego całego
fałszu.
Głośny ryk mojego
telefonu wyrywa mnie nagle z wewnętrznego otępienia. Chwilę potem z ociąganiem wyciągam
komórkę z kieszeni obszernych spodni, by odebrać połączenie od numeru, o
którego istnieniu zdaje się zapomniałem już jakiś czas temu i choć wcale nie
mam ochoty na rozmowę, słowa tej osoby pomagają mi na moment odetchnąć.
- Tom…? To ja,
Sabine. Moglibyśmy się spotkać…?
*
Siedzę teraz w
jednej z najbardziej luksusowych kawiarni w mieście, bawiąc się łabędziem
zrobionym z serwetek i czekam. Jest już parę minut po godzinie, na którą się
umawialiśmy, jednak powinienem był się tego spodziewać; Sabine zawsze się
spóźniała, ale choć to nie była jej jedyna wada, nigdy mi to nie przeszkadzało.
Jej zalety miały nad tym przewagę; posiadała niewątpliwy talent do odwracania
mojej uwagi od problemów, a skupiania jej tylko na niej samej i chwilach, które
z nią spędzałem i chyba to zawsze ceniłem w niej najbardziej. Mimowolnie czuję,
jak ogarnia mnie tęsknota za tymi czasami. To nie trwało długo, bo ledwie parę
miesięcy, ale to wystarczyło, bym mógł wtedy przy niej choć na krótkie chwile
zapomnieć o moim bliźniaku i o kłamstwie, w którym żyję. Nie miałem przecież
nikogo poza nią, była moim jedynym lekarstwem; ale każdy lek kiedyś w końcu
traci swoją moc.
Machinalnie
rozdzieram serwetki na pół. Mój umysł przez cały czas zaprzątnięty jest tymi
samymi destrukcyjnymi myślami i chyba jednak wcale nie chcę tu siedzieć. Zaczynam
się dziwnie denerwować tym spotkaniem - obawiam się zapewne, że nie wyniknie z tego
nic dobrego, choć właściwie nie mam pojęcia, co mogłoby się stać. Wciąż nie
potrafię odpędzić od siebie myśli o moim bliźniaku i to chyba właśnie jego
dotyczą moje obawy. Nie powinienem myśleć o nim cały czas. Wszystko, co robię
jest zależne od niego, nawet jeśli go przy mnie nie ma; zupełnie jakbym był od niego uzależniony.
- Cześć. – Z zadumy
wyrywa mnie głos, który dość dobrze znam. Podnoszę wzrok znad stosu serwetek,
który przed chwilą był jeszcze starannie ułożonym zwierzęciem i posyłam
ciemnowłosej dziewczynie ciepły uśmiech, kiedy ta usadawia się na krześle
naprzeciw mnie, a zaraz potem spogląda na mnie ze skruchą. – Wybacz za
spóźnienie, autobus mi uciekł – mówi, uśmiechając się przepraszająco. Chcę
odpowiedzieć, że przecież i tak wcale tak długo nie czekałem, ale gdy za chwilę
spoglądam na zegarek, dociera do mnie, że minęło już prawie pół godziny.
- Nic się nie
stało. Czego się napijesz? – pytam, podsuwając jej kartę z wypisanymi
najróżniejszymi nazwami kaw i herbat, samemu przeglądając drugą, choć wszystko
zlewa mi się w jedno; przed oczami wciąż widzę mojego brata, cokolwiek bym nie
zrobił. Jego rozszerzone źrenice nieustannie mnie prześladują nawet we snach,
które jeszcze niedawno były moją jedyną ucieczką do lepszego świata.
- Chyba po prostu
cappuccino.
Rozglądam się po
kawiarni i ruchem dłoni przywołuję kelnera, który szybko przyjmuje od nas
zamówienie. Zaraz potem znów powracam do zabawy serwetkami, tym razem drąc je
na małe kawałeczki o nieregularnym kształcie. Myślami znów jestem gdzieś daleko
od stolika, przy którym siedzę wraz z dziewczyną, o której istnieniu zdaję się
zapomnieć.
- Tom?
- Hm? Przepraszam.
Ostatnio jestem jakiś rozkojarzony – tłumaczę z niechęcią, zostawiając w końcu
serwetki w spokoju. Po chwili jednak moje dłonie znów do nich wędrują, zupełnie
automatycznie, jakby bez mojej wiedzy. Przed rozdarciem kolejnego kawałka
papieru powstrzymuje mnie szczupła dłoń.
- Co się dzieje,
Tom? Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
Wzdycham
mimowolnie.
Chcę coś
odpowiedzieć, najpewniej skłamać, ale w tym samym momencie kelner stawia przed
nami filiżanki z parującą cieczą, której aromat przyjemnie drażni moje nozdrza.
Nagle całą moją uwagę zajmuje cappuccino, pozostawiając pytanie dziewczyny bez
odpowiedzi. Słyszę, jak ta cicho wzdycha. Wciąż trzyma swoją dłoń na mojej.
Znów próbuję się
odezwać, lecz tym razem to ona mi w tym przeszkadza.
- Tęskniłam za
tobą. – Milczę, bo nie wiem, co mógłbym jej odpowiedzieć.- Wiem, że minęło
niezbyt wiele czasu, ale zmieniłam się, Tom. I… Tak sobie ostatnio myślałam,
czy…
- Sabine…
- Chciałabym móc
dostać drugą szansę.
A ja chciałbym móc
ci ją dać, myślę sobie. Nastaje cisza między nami. Słychać tylko brzdęk
sztućców roznoszący się po całym lokalu i przytłumione urywki rozmów ludzi
wokół, ale my milczymy.
Jestem pewien, że
przy niej łatwiej byłoby mi znieść niektóre rzeczy, ale nie chcę jej
wykorzystywać ani dawać złudnej nadziei; nie czuję już do niej nic. Jest dobrą
dziewczyną, czasem wręcz beztroską – jej optymizm często mnie po prostu
powalał. Ale mimo to wiem, że swoje przeżyła i w żadnym wypadku nie chcę
dokładać swoich problemów na jej drobne barki. Ona na to nie zasługuje,
zwłaszcza, że nie mogę już dać jej miłości.
- Sabine… - odzywam
się w końcu. – Nie chcę cię oszukiwać, więc powiem szczerze - przerywam na
chwilę, by spojrzeć jej w oczy. – Nie czuję już do ciebie tego, co kiedyś… Zresztą
teraz… i tak nie miałbym dla ciebie czasu, niedługo ruszamy w trasę i… -
Wzdycham i spuszczam wzrok, zdając sobie sprawę, że to jej raczej i tak nie
pocieszy. – Nie zrozum mnie źle. Bardzo cię lubię, ale…
- Rozumiem. –
Spoglądam na nią. Wygląda na lekko zawiedzioną, ale na jej twarzy wciąż
widnieje ten ciepły uśmiech. – Naprawdę rozumiem, Tom. Cieszę się, że jesteś ze
mną szczery i… Po prostu wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć mimo wszystko,
ok?
- Jasne. –
Odwzajemniam jej uśmiech.
*
Jest chyba
południe, kiedy jedziemy do studio po nagłym telefonie managera. Nie wiem, co
mogło się stać, ale jego głos nie brzmiał zbyt przyjemnie i wydawał się być
czymś bardzo zdenerwowany; kazał natychmiast przyjechać nam obu, warcząc
jedynie kilka nic nieznaczących słów do słuchawki telefonu. Żaden z nas nie przejął
się tym jakoś specjalnie. Jost ma tendencje do wyolbrzymiania i od tych kilku
lat zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić, zwłaszcza Bill, który jako jedyny
potrafił uspokoić nieuzasadnione wybuchy naszego managera. Tym razem miało być
jednak inaczej.
Twarz Davida jest
nieprzenikniona, gdy wchodzimy do salonu w studio, ale kiedy podnosi na nas
wzrok, wydaje mi się, że płonie. Stoi chwilę w miejscu, tupiąc nogą w nerwowym
geście i mam wrażenie, że jego srogie spojrzenie skupia się tak właściwie na
mnie.
Nie mylę się. Podchodzi
do mnie zamaszystym krokiem i wciska mi siłą gazetę, którą zauważam dopiero
teraz. Zerkając jeszcze na niego niezrozumiale, zaczynam czytać, choć wcale nie
muszę tego robić; zdjęcie z restauracji na samym środku strony, na którym
Sabine dotyka mojej dłoni, doskonale mówi mi, o co chodzi.
- Chcesz wszystko
spieprzyć?! – wrzeszczy, a Bill wyrywa mi z ręki pismo.
- „Tom Kaulitz
wrócił do swojej ex-miłości” – czyta, podnosząc na mnie chwilę potem ostre spojrzenie.
Rzuca we mnie gazetą. – Co to ma znaczyć?
- Co ci w ogóle
przyszło do głowy, żeby zapuszczać się w samo centrum miasta bez ochrony? –
odzywa się jeszcze manager, ale mówi to tak cicho, że nie zwracam nawet na to
uwagi.
- Tylko
rozmawialiśmy! – bronię się. Nie wiem, czy przed Davidem, czy może bardziej
przed moim bratem. - Nie wróciłem do niej. To nie moja wina, że czaili się za
nami paparazzi.
Bill rzuca mi tak
chłodne spojrzenie, że robi mi się słabo. Jost zaczyna krążyć nerwowo po
pomieszczeniu, zapewne zastanawiając się, co powinien zrobić. Chyba mnie jako
jedynego nie obchodzi to, że to zdjęcie pojawiło się w prasie. Nie robi mi to
żadnej różnicy.
- Musimy to
odkręcić, zanim ta suka zaważy na losach Tokio Hotel – burczy manager.
- Nie nazywaj jej
tak.
- Słuchaj, Tom –
mówi sucho, wreszcie stając w miejscu przede mną. Jego oczy ciskają błyskawice
w moją stronę. Wolę nie patrzeć już na Billa; czuję na sobie jego wzrok, ale
nie potrafię określić, czy jest na mnie wściekły. Ogarnia mnie totalny
niepokój. – Wiesz, jakie są media. To wredne kanalie, które tylko żerują na
tym, by na tobie zarobić. Jeśli podasz im coś jak na tacy, oni to łykną jak
pelikany i dobrze o tym wiesz. Dlatego właśnie robimy to wszystko, żebyśmy to my
mogli zarobić na tych szujach. Rozumiesz, o czym mówię?
Spojrzenie Josta
mnie przygniata i czuję się nagle po raz kolejny cholernie bezbronny i
przyciśnięty do muru. Znów czuję się winny, choć wiem, że tak naprawdę nic nie
zrobiłem; po prostu na chwilę zdjąłem maskę.
- Pogadam z nią –
burczę w końcu cicho.
- O, nie! – reaguje
manager, kiedy tylko sięgam trzęsącą się dłonią po telefon. – Najlepiej po
prostu o niej zapomnij, dobra? Dość już namieszałeś.
Zaciskam szczękę z
opanowującej mnie złości, ale grzecznie przytakuję.
Bez namysłu i
całkiem automatycznie podchodzę do barku i wydobywam najmocniejszy alkohol,
nalewając go do literatki i wpatrując się w rdzawą ciecz, jakby miała rozwiązać
wszystkie moje problemy. Denerwuję się. Nie mogę znieść, że nie mam na nic
wpływu, że nie mogę decydować o swoim życiu i muszę robić to, czego mój brat i
David ode mnie oczekują, a ja sam wobec siebie jestem po prostu bezsilny. Czuję
się oblężony i bez jakichkolwiek szans na obronę. To wszystko staje się dla
mnie coraz cięższe do udźwignięcia.
Słyszę trzask
drzwi, ale wciąż nie ruszam się z miejsca; nie obchodzi mnie to. Szklaneczka
drży w mojej dłoni poruszonej przez najzwyklejszą złość zrodzoną z niemocy. Mam
ochotę zacisnąć na niej pięść i pozwolić, by ostre szkło wbiło się mocno w moją
skórę, ale David przywraca mnie nagle do rzeczywistości. Dopiero teraz
zauważam, że Billa nie ma już w pomieszczeniu.
- Tom, posłuchaj –
mówi. Jego ton głosu już nie jest teraz taki ostry. – Wiem, że możesz to
wszystko uważać za niesprawiedliwe, ale sława jest pełna wyrzeczeń. Jeśli
chcesz coś osiągnąć, musisz czasem zrezygnować z ważnych dla ciebie rzeczy.
Powinieneś sobie zdawać z tego sprawę.
Nie odpowiadam. Nie
mówię mu, że Sabine nie jest dla mnie aż tak ważna, jak myśli, nie mówię, że
jego słowa są tylko nic niewartym pieprzeniem. Że wcale nie chcę budować
niczego na kłamstwie, że chciałbym po prostu stać się prawdziwy. Chciałbym
wykrzyczeć tym wszystkim ludziom, którzy myślą, że mnie kochają: „Nie jestem
tym, kim myślicie, że jestem!”. Chciałbym widzieć prawdę, gdy patrzę w lustro i
widzieć ją na twarzy mojego brata. Zedrzeć maski z naszych twarzy, wyrwać nas
ze szponów sławy, by już żaden z nas nie musiał dłużej brać udziału w tej
maskaradzie. Ale zaraz nadchodzi brutalne przebudzenie i pozwalam się jedynie
poklepać pokrzepiająco po plecach, nim David wychodzi.
*
Złość rozsadza mnie
od środka.
Wszystkie negatywne
uczucia, jakimi darzę mojego brata teraz zlewają się w jedno i mam po prostu
jedynie ochotę wrzucić go do wrzącego kotła, jakie teraz stanowi moje wnętrze.
Od momentu, w
którym Sabine zadzwoniła do mnie z płaczem, wyrzucając pod moim adresem multum
nieprzyjemnych słów, siedzę w salonie naszego domu i bezczynnie czekam.
Telewizor jest włączony, leci właśnie jakiś kiepski serial romantyczny. Obraz
skacze, ale głos jest wyciszony; i tak nie oglądam. Raczej wpatruję się
obojętnie w ekran, obserwując postacie bezdźwięcznie przesuwające mi się przed
oczami jak w pantomimie. Moje mięśnie są wciąż napięte, złość nie ustępuje
nawet na chwilę. Nie zastanawiam się, co zrobię, gdy tylko Bill się pojawi. Nie
czułbym chyba nawet żadnych wyrzutów sumienia, gdybym zrobił mu krzywdę.
Pokój jest
pogrążony w ciemności, światło daje jedynie niemy telewizor. Wpatruję się w
niego automatycznie. Uderzam dłonią o skórzanie obicie fotela w nerwowym
geście, wsłuchując się w mżący deszcz ocierający się o szyby; miarowy, kojący
odgłos. Drugą wolną dłonią palę papierosa, co jakiś czas strzepując popiół do
popielniczki leżącej na moich kolanach.
Brzdęk kluczy
otwierających zamek. Do moich nozdrzy od razu dociera mocny zapach drogich
perfum, ulubionych mojego bliźniaka. Nie wstaję z fotela; wiem, że Bill zaraz
podejdzie do barku, jak każdego wieczora, gdy wraca do domu po ciężkim dniu.
- Jutro mam sesję –
odzywa się, kiedy stoi już przy półce z alkoholami i ze stoickim spokojem
nalewa sobie whisky do szklanki. – Jeśli chcesz mnie zabić, poczekaj z tym do
jutra. To bardzo ważna sesja. – Upija spory łyk i krzywi się nieznacznie. –
Cholera, napiłbym się szampana. Dlaczego nie ma tutaj szampana?
Światło z
telewizora tylko trochę oświetla jego szczupłą sylwetkę. W takim oświetleniu
wydaje się być jeszcze bardziej dostojny niż za dnia. Każdy jego ruch, mimo
późnej pory, wciąż jest pełen gracji i jest przy tym tak naturalny, choć te
ruchy mogą wydawać się wyćwiczone. W ogóle nie widać na jego twarzy zmęczenia,
ale wyczuwam je w jego głosie, który próbuje starannie modulować.
Wpatrując się w
niego przez tę chwilę prawie zapominam, dlaczego tutaj siedzę. Kiedy tylko znów
sobie to uświadamiam, na nowo wzbiera we mnie złość. Zaciskam pięść.
- Chyba musimy o
czymś porozmawiać – mówię, próbując zachować spokój. Nie udaje mi się to tak
dobrze, jak mojemu bratu.
- Och. – Bill udaje
zaskoczonego. - A więc słucham – mówi, podchodząc do mnie i siadając na oparciu
fotela, na którym siedzę ja i zarzuca nogę na nogę, prężąc dumnie swoje plecy i
wciąż trzymając w dłoni szklaneczkę whisky. Niezręczność sytuacji mnie
przerasta i zrywam się na równe nogi, pozwalając, by zawartość popielniczki
rozsypała się na podłodze i wniknęła w czysty dywan. Pewność siebie, którą
zbierałem w sobie siedząc tutaj długie godziny, nagle zaczyna mnie opuszczać.
- Naprawdę sądzisz,
że możesz wszystko? – Mój głos lekko drży. – Wydaje ci się, że możesz bawić się
wszystkimi dookoła, żeby tańczyli, jak im zagrasz?
Powietrze staje się
nagle dziwnie ciężkie i gęste, ale Bill nadal siedzi na swym miejscu
nieprzejęty moimi wyrzutami. Mam nawet wrażenie, że się delikatnie uśmiecha.
- Tak bardzo cię
nienawidzę… - mówię teraz już niższym o kilka tonów głosem, wręcz szeptem. Coś
przygniata moją klatkę piersiową, duszą mnie moje własne słowa. – Nienawiść zawsze
była mi obca, ale ty zasłużyłeś sobie na to, bym czuł ją każdą swoją częścią…
Co jej powiedziałeś?
Bill w końcu rusza
się ze z fotela, najpierw podchodząc powoli do barku, gdzie odkłada szklane
naczynie, zaraz potem staje tuż przede mną, z takim samym wyrazem twarzy, z
jakim tu przyszedł. Z jego postawy wyziera pewność siebie.
- Jesteś tylko
dupkiem, Tom – mówi. Parę godzin temu Sabine wypowiadała do mnie przez telefon
te same słowa. – Przecież chciałeś nim być.
- Dobrze wiesz, że
nie chciałem – odpieram cicho. – Nie tak.
- Och, doprawdy? –
Unosi brwi w kpiącym geście, patrząc na mnie z wyższością. Mam wrażenie, że się
kurczę; choć jestem większy i silniejszy od czarnowłosego, to on ma nade mną
przewagę i czuję się przy nim tak cholernie mały i słaby. - Tak się dziwnie
składa, braciszku, że czytam z ciebie jak z otwartej księgi. Widzę cię takiego,
jakim naprawdę jesteś. W tych swoich wielkich ciuchach, z tym zatwardziałym
wyrazem twarzy, który wydaje się być do niej wręcz przyklejony. Próbujesz być
dupkiem, ale jesteś na to po prostu zbyt miękki. Nie potrafiłbyś mnie nawet
uderzyć. – Kręci teatralnie głową, cały czas patrząc mi prosto w oczy, jakby
czekał na mój ruch. Pod naciskiem jego spojrzenia mam ochotę uciekać. Daleko,
jak najdalej od niego. – O tym właśnie mówię. Przy ludziach emanujesz tą smutną
pewnością siebie, tak sztuczną, że aż chce mi się rzygać. – Krzywi się. – A
teraz… Jesteś taki słaby, Tom. Nie masz swojego własnego „ja”. Żyjesz pomiędzy
tym, kim musisz być dla Tokio Hotel i tym, kim chciałbyś być dla mnie. Ale dla
mnie nigdy nie będziesz wystarczająco dobry. Bo jesteś taki typowy…
Przymyka oczy, jak
gdyby wypowiedzenie tych wszystkich słów strasznie go zmęczyło, ale wciąż nie
rusza się z miejsca. Czuję chłód bijący od niego i robi mi się niedobrze.
Uderzył we mnie zbyt mocno, bym był w stanie mu teraz odpowiedzieć, zrobić coś,
cokolwiek; zamiast tego to on przybliża się do mnie jeszcze bardziej,
opatulając swoim oddechem moją twarz. Czuję nagle jego dłoń na swoim policzku –
jej dotyk jest tak delikatny i kojący, że mimo wszystko na chwilę przymykam
oczy. Przez moment czuję się dziwnie lekko, ale zaraz potem mam wrażenie, że
rozsypuję się na kawałki, gdy wargi mojego brata dotykają moich ust.
Nie jestem w stanie
oddać pocałunku ani go od siebie odepchnąć. Świat się zatrzymał i na tę krótką
chwilę, gdy nasze usta tkwią złączone ze sobą, zatrzymało się również moje
serce i oddech. Chciałbym się poruszyć, zrobić cokolwiek, ale podświadomie nie
chcę zburzyć wrażenia, że znajduję się na właściwym miejscu. Ogarniają mnie tysiące
emocji i myśli jednocześnie i nie mogę rozpoznać, która z nich jest tą
właściwą, tą, którą powinienem teraz czuć; bo przecież podniecenie, które
zaczyna rozchodzić się właśnie po moim ciele powinno być odrazą, a pragnienie
zbliżenia się teraz jak najbliżej do mojego brata powinno być chęcią
odepchnięcia go od siebie, skarcenia za to, co właśnie robi.
Przestrzeń zawęża
się wokół mnie i coś ciężkiego spada mi na żołądek, gdy Bill się ode mnie
powoli odsuwa. Czuję ulgę i żal jednocześnie, wciąż nie mogę złapać oddechu i
mam wrażenie, że zaczynam się dusić, jakby coś zaciskało pętlę na mojej szyi.
Nie otwieram oczu.
- Zagraj teraz
sobie, braciszku – słyszę jeszcze jego cichy głos. Przy każdym słowie jego usta
delikatnie muskają moje drżące wargi. – Z całą pewnością zatańczysz najlepiej.
No i proszę... zastanawiałam się jak z tego ma wyjść twincest i pod koniec dostałam odpowiedź. :)
OdpowiedzUsuńLubię tego Billa. Jest taki zimny i wyniosły, co jest ciekawe bo zazwyczaj i szczególnie w twincestach jest kreowany na bezbronną osóbkę, którą trzeba się zaopiekować. No i w ogóle Twoje postaci są świetnie dopracowane, jestem pełna podziwu w tej kwestii. :)
No i co jeszcze mogę napisać... wciągnęło mnie strasznie, także wiedz, że masz nową, stałą fankę :)
Życzę dużo natchnienia i czekam na następny :)
O kurde, końcówka była najlepsza, czyżby ta cała wściekłość Billa wynikała z tego, że chciał czegoś więcej od Toma, a ten powiedział mu wcześniej nie? Hmm... Robi się naprawdę bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńKiedy następny odcinek?
Buziaczki :*
Nie skomentowałam wcześniej, bo . . . Nie chciało mi się, ale ja zawsze komentuje! Wiem jakie to ważne dla autora. Lubie jak pisze to już wiesz, a odnośnie odcinka, akcja się rozkręca, kocham Toma ciotę (ja to umiem łagodnie kogoś określić :) ) Bill jest taki zimny, twardy i teraz tak myślę . . . To Bill Toma przeleci, czy na odwrót? No ciekawie się jak dalej będzie między nimi. Ale końcówka piękna, kocham jak ktoś umiejętnie potrafi nasycić zakończeniem, to ważne, żeby nie powiedzieć za dużo, ale sprawić, żeby ktoś śledził opowiadanie dalej. Kochana, pisz, pisz, pisz bardzo dobrze ci idzie, a twoi bohaterowie są idealnie, czekam na nexta, jak zawsze. Pozdrawiam :* I zapraszam do siebie :D
OdpowiedzUsuńDaisy
Od kilku dni zastanawiałam się czy zacznę czytać.
OdpowiedzUsuńTotalnie nie kręci mnie ten klimat.
Piszesz tak niesamowicie, że wciągnęłam się w to wszystko.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część.
Uwielbiam tego zimnego, wyrachowanego Billa. ^^
OdpowiedzUsuńNie wiem, co się ze mną stało, że zaczęłam czytać twincest, ale to, co stworzyłaś, zauroczyło mnie. Naprawdę, nie mogłam się oderwać od tych (zaledwie) trzech odcinków. Jest tutaj taka magiczna aura, którą nie sposób nie pokochać. Tajemniczość, ból, cierpienie. To wszystko sprawia, że mam ogromną ochotę bywać tu częściej niżbym przypuszczała na początku.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno i czekam na ciąg dalszy :)