sobota, 27 lutego 2016

04. Maski i Maskarady


Jest mi źle. Marzę o tym, aby on zniknął, a jednocześnie się tego obawiam. Nie potrafię żyć przy nim, ale wiem, że nie mógłbym funkcjonować bez niego; nawet w tak okrutnej postaci.
Wkroczyliśmy do świata sławy jednocześnie, a jednak on od początku wiedział, że ma przewagę. Czasem to mnie przeraża. Czasem mam w sobie taką złość, że chciałbym go uderzyć; potrafiłbym go skrzywdzić, ale nigdy nie zdążę nawet nic powiedzieć i potem oniemieję, gdy gra jedną ze swoich ról, wyginając lekko wargi i pytając: "Wszystko dobrze? Coś się stało, Tom"? Czuję się, jakbym to ja zwariował. Jakbym przez cały ten czas był jego marionetką, a on tylko pociągał za sznurki.
        Ale z drugiej strony, gdy patrzę na jego wykrzywione w kpiącym grymasie usta, wiecznie chłodne spojrzenie; idealne oczy, które patrzą na mnie z wyższością, czuję dławiący strach. Że zniknie. Że jak zwykle obudzę się jakiegoś dnia, a on będzie tak cholernie nieistniejący. Chcę być przy nim mimo wszystko. To jak pieprzony syndrom sztokholmski; nieważne, jak bardzo mnie rani, jak często pragnę przez niego umrzeć. Owinął mnie sobie wokół palca i jestem jego cholerną marionetką. Ja wiem, że bez niego przestałbym istnieć. Byłbym pusty i bezwartościowy, a Tokio Hotel byłoby jedynie pustą sceną bez obsady.
To wszystko zmierza w bardzo dziwnym kierunku. Nie wiem, co on próbuje osiągnąć, dlaczego robi to wszystko. Czy to przez ten jego cholerny perfekcjonizm? Pamiętam dobrze czasy naszej młodości. W szkole zawsze musiał mieć najlepsze oceny i nawet, gdy założyliśmy zespół, on mimo zmęczenia nierzadko całodniowymi próbami siedział jeszcze w nocy w swoim pokoju, dopieszczając nasze piosenki i ucząc się również do szkoły. Zdarzało mu się w ogóle nie spać i zdaję sobie sprawę, że często przytrafia mu się to także teraz. Wiem bardzo dobrze, że Tokio Hotel jest jego sensem życia od samego początku, ale wydaje mi się, że to przeradza się powoli w obsesję. Zbyt mocno się w to wszystko angażuje; chce, by wszystko działo się po jego myśli, chce mieć kontrolę nad wszystkim, co robi i nie ma znaczenia dla niego dobro innych, ani, jak mogłoby się wydawać, jego samego. Po prostu zależy mu na osiągnięciu celu. To, co zaproponował nam David, jest jedną z tych rzeczy i kieruje mną przekonanie, że zrobi wszystko, by to urzeczywistnić, choć mieliśmy udawać jedynie przed kamerami. Nachodzi mnie myśl, że może w tym wszystkim chodzi tak naprawdę o coś więcej, ale znika tak szybko, jak się pojawia, a na jej miejsce wstępują kolejne obawy. Może przesadzam. Chyba mogę to nazwać paranoją. Czy jestem paranoikiem?
Jeszcze długi czas po naszej drugiej trasie koncertowej Bill był dla mnie nieskazitelny. Na wszystkie jego błędy i poślizgnięcia w mgnieniu oka znajdowałem nawet najbardziej bezsensowne usprawiedliwienie, w jego potknięciach widziałem tylko kłody pod jego nogami, niesamowitą zręczność i umiejętność utrzymania równowagi. Widziałem go w czystej, niezmąconej niczym postaci. Wydawał mi się doskonały. Miraż, który misternie wykreował, z precyzją dopracowany do perfekcji. Nie wiem, czy tak było od początku, czy dopiero odkąd porwaliśmy się w wir sławy, ale teraz chyba powoli zaczynam dostrzegać, że jednak mój brat nie jest bezbłędny, choć wydaje mi się, że po prostu balansuję na skrajnościach, jak negatyw zmieniając wciąż jego wady i zalety. W całej gamie ról, jakie odgrywa, nie jestem w stanie dostrzec jego prawdziwej twarzy. Nie wiem nawet, czy ja sam jestem prawdziwy.

Wzdycham głośno. Czuję cierpki, gorzki smak na końcu języka, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak ta straszna pustka, która z każdą sekundą wydaje się coraz głębsza i zdaje się pochłaniać mnie całego. Nie wiem, czego się spodziewam. Być może jakiejś boskiej podróży, cudownego stanu euforii; może po prostu tego, że moje życie na tę parę chwil nabierze jakichś kolorów.
Amfetamina, kokaina, heroina – nie wiem nawet, co właśnie trzymam w dłoniach. Te słowa brzmią tak złowrogo, tak chemicznie, odpychająco. Ludzi, którzy tak bardzo się z nimi zżyli znam jedynie z telewizji. Twarde narkotyki zawsze wydawały mi się być czymś złym. Traktowałem je wszystkie jednakowo, powierzchownie, bez ich głębszego poznania, wniknięcia w ich naturę, strukturę, zalety, wady. Nigdy wcześniej nie miałem z nimi do czynienia, a teraz ta nieszczęsna biała torebeczka ukradziona z pokoju Billa leży tuż obok mnie na łóżku, lekko już napoczęta. W tle cicho gra jakaś losowo puszczona piosenka z mojego laptopa, a ja czekam na jakiekolwiek efekty narkotyku. Chyba wziąłem tego jednak za mało. W końcu na tych wszystkich filmach ludzie wciągają całą kreskę, a ja ledwie zanurzyłem nos w tym białym puchu, czując wciąż coś na wzór strachu. Przygłaszam muzykę, chcąc przyćmić nią to dziwne uczucie.
Boję się, choć moje spragnione nieznanych wrażeń nozdrza wydają się lgnąć do zdobyczy. Wzdycham więc głośno, po omacku sięgam po woreczek i wysypuję sporą ilość prochu na szafkę nocną, i spokojnie, z tajemniczym podnieceniem formuję na niej ostrożnie i nieumiejętnie małą kreseczkę. Nie mam pojęcia, ile powinienem tego zażyć, by cokolwiek poczuć, ani też nie przesadzić, choć w zasadzie jest mi wszystko jedno. Byle wreszcie zapełnić czymś tę cholerną pustkę!
Chaotycznie zawijam jakąś karteczkę w rulonik i szybko, nie chcąc się rozmyślić, wciągam proszek, trochę jednak pozostawiając na szafce. W nosie czuję nieprzyjemne pieczenie, pociągam nim więc kilka razy, nim wszystko się normuje.
W jednej sekundzie ogarnia mnie strach i totalna panika. Uczucie przypominające wyrzuty sumienia opanowuje mnie całego i zaczynam żałować, że w ogóle wszedłem do pokoju mojego brata. Zastygam na moment w bezruchu, nie słysząc nic poza biciem swojego serca. „Co ja robię?” – myślę. Ten nagły lęk zdaje się jedynie potęgować wszystkie te emocje, których przecież tak pragnę się pozbyć. Czuję się chyba zawiedziony, że ostatnia szansa ucieczki choć na chwilę ze złotej klatki, w której żyję nieprzerwanie od lat, nie jest w stanie tak naprawdę otworzyć mi jej drzwi. Próbuję wsłuchać się w muzykę; tekst traktuje o nieszczęśliwej miłości, ale to nieważne. Trzęsą mi się ręce i ten dziwny strach nie pozwala mi trzeźwo myśleć. Kładę się na łóżku i przecieram twarz dłońmi, próbując odpędzić to dziwne uczucie i wciąż licząc, że wreszcie to wszystko odejdzie, ale jeszcze przez paręnaście minut nic się nie zmienia.
A potem coś jakby przyjemne dreszcze skaczą po moim pobudzającym się w szybkim tempie ciele. Czuję się jakby lepiej, po prostu, nagle. Nie wiem, czy to jedynie złudzenie, czy coś na wzór efektu placebo, a może to naprawdę tak cudownie działa, napędzając mnie jak nic innego. Zszargane nerwami zmysły zaczynają popadać w stan uspokojenia i przyjemnej egzystencji, zaprawionej muzyką emanującą ze słabych głośników laptopa, niesamowite dźwięki radujące moją duszę. Nadzieja w tym właśnie momencie rozkwita w pełni swą niewiarygodną siłą; mimo, że sztuczna, pozwala mi czuć radość małego dziecka. Chciałbym pozostać tak jak najdłużej, czując jedynie jak podświadomość zdaje się odnawiać każdą moją komórkę. Wolny. Tak, jestem wolny. Serce przyspiesza swoje bicie i coś utrzymuje mnie w pewności, że mógłbym teraz zrobić wszystko. Jestem teraz taki, jaki powinien być człowiek; wolny i niezależny. Coś zmusza mnie, by sięgnąć po więcej. I jeszcze trochę. Jedna mała kreska. Przecież nic mi nie będzie. Muzyka. Głośniej, mocniej!
Wszystko dzieje się tak wolno i szybko zarazem, gubię się w czasie i przestrzeni. Czuję muzykę. Bardzo intensywnie; jestem nią, widzę ją, doceniam w pełni. Zdaje się teraz perfekcyjnie wypełniać moje wnętrze, całą tę pustkę. Energia mnie rozpiera i chyba zaczynam tańczyć, choć wciąż jeszcze leżę na łóżku. Nie jestem w stanie siedzieć wciąż w miejscu, moje kończyny rwą się do ruchu, jakiegokolwiek ruchu, byleby nie pozostać w bezczynności. Wspinam się po ścianie bezdennej przepaści, w której do tej pory nieważko tkwiłem bez ruchu, nie mogąc wznieść się ani opaść. Nie chcę myśleć o tym, że kiedyś może się to skończyć, runąć jak domek z kart, że to jest po prostu chwilowe. Oddaję się całkowicie chwili, którą pragnę zatrzymać na zawsze, kiedy wreszcie czuję, jak żywotność krąży w moich żyłach.


Jest szósta rano, a w drzwiach mojego pokoju nagle staje Bill i mówi coś do mnie, ale nie obchodzi mnie, co. Chyba coś o muzyce. Jest niesamowita!
- Możesz to ściszyć? – dociera do mnie, gdy w końcu do mnie podchodzi. Przestaję na moment tańczyć i mrużę gniewnie oczy, spoglądając na niego z niechęcią.
- Wynoś się, cholerny hipokryto. – Chyba zaciskam zbyt mocno zęby, mówiąc to, ale nie przejmuję się tym. Tańczę dalej. Czuję się wspaniale i nikt nie ma prawa mi tego zburzyć.
Cisza ze strony mojego brata trwa tylko chwilę. Taniec nagle przestaje być dla mnie tak interesujący, choć wciąż czuję w sobie pokłady niespożytkowanej energii i nagle zaczynam nienawidzić to uczucie. Kiedy z powrotem spoglądam na Billa, on patrzy przenikliwie w moje oczy, a mój wzrok jest rozbiegany.
- Ty ćpałeś – mówi nagle, bardziej stwierdzając, niż pytając. Na jego twarzy widzę zaskoczenie, jakby to było czymś, czego w ogóle się nie spodziewał, a ja zastanawiam się, dlaczego tak go to dziwi. Przecież sam uwielbia zabawiać się w ten sposób. – Idioto!
- Nie jesteś lepszy, braciszku – warczę, ale wyraz jego twarzy się nie zmienia. Wciąż patrzy na mnie z niemym zdziwieniem. Dopiero po chwili ciszy przebija się przez nie złość; nie rozumiem już nic. Muzyka lecąca wciąż w tle staje się nagle męcząca, zbyt mdła i zbyt głośna. Chcę podejść do laptopa i ją wyłączyć, ale Bill nie pozwala mi się ruszyć ani na krok. Gdy ponownie się odzywa, jego głos emanuje tą typową dla niego pewnością siebie, tak drażniącą moje uszy i znów nadchodzi moment, w którym pragnę go po prostu skrzywdzić.
- Jestem – mówi. Jego głos jest tak spokojny, pewny i patrzy na mnie z wyższością, jak gdyby chciał mnie zgnieść swoim spojrzeniem. – Bo mam coś, czego ty nie masz – przerywa na chwilę, robiąc powolne kroki w moją stronę. Kiedy staje przede mną i patrzy mi teraz prosto w oczy z bardzo małej odległości, dokańcza: - Kontrolę.
Stoi chwilę w milczeniu, zapewne czekając na mój ruch lub po prostu syci się moją dezorientacją, jedyną emocją, jaką może odnaleźć teraz na mojej twarzy.
- Ach! – prycham. – Kontrolę? Nad czym, Bill, nad czym? Ty już dawno straciłeś kontrolę nad wszystkim! Czy ty tego nie widzisz?!
Wszystko wokół zaczyna agresywnie wirować, gdy unoszę swój głos. Wszystkie kolory wciąż są wyostrzone, ale tym razem w cholernie irytujący sposób. Zaczyna mi być niedobrze i na powrót ogarniają mnie najgorsze emocje. To przez niego! To wszystko przez niego!
Miało być inaczej! Nie tak, nie tak!
Kręci mi się w głowie i wszystko staje się jeszcze jaskrawsze.
Bill wydaje się być gdzieś daleko, gdy ponownie w moich uszach pobrzmiewa jego głos, choć jestem przekonany, że jeszcze chwilę temu stał tuż przede mną.
Próbuję się skupić na jego słowach, choć podłoga chyba powoli osuwa mi się spod nóg.
- Powiedz mi, Tom – dociera do mnie jak przez ścianę. – Czy czujesz teraz kontrolę?
Coś znów wiruje; nie mam pojęcia, czy to ten pokój, czy może to ja ponownie tańczę wśród kolorów i pięknych dźwięków, które przecież miały zostać ze mną już na zawsze, z nadzieją odlatując gdzieś daleko razem z boską euforią. Jakaś ogromna mucha lub inne stworzenie przelatuje mi przed oczami, a może to jedynie wielka czarna plama, a potem podłoga pod moimi stopami przestaje istnieć.
Opadam na łóżko i chowam twarz w dłoniach. Bill wychodzi.


*



Zbyt mocne jak na tę porę roku promienie słońca oświetlają drobinki kurzu leżącego na podłodze, uderzając mnie po drodze swoim ciepłem w twarz. Nie wiem, która jest godzina ani jaki nastał dzień. Odkąd tylko Bill wyszedł z mojego pokoju, leżę wciąż w tej samej pozycji, z każdą chwilą czując, jak coraz bardziej pochłania mnie pustka. Znów wszystkie te emocje, które tak usilnie próbowałem zagłuszyć narkotykiem, wracają do mnie ze zdwojoną siłą i pogłębiają mnie coraz bardziej w mojej żałości.
Ktoś od dłuższego czasu próbuje się do mnie dodzwonić, ale mimo irytującego dźwięku nie podnoszę się, by odebrać. Jestem w domu sam. Mój brat wyszedł niedawno bez słowa; mieliśmy dziś robić ostatnią próbę i to zapewne właśnie Jost wydzwania do mnie z pretensjami.
Ale nic mnie nie to obchodzi. Wszystko jest mi teraz obojętne. To zabawne, że to wszystko, nad czym pracowaliśmy latami, zdaje się być teraz całkowicie pozbawione sensu, jednak wcale nie jest mi do śmiechu. Czuję się tak żałośnie. Tak bardzo staram się naprawić to, co zostało przez Tokio Hotel przecież doszczętnie zniszczone; porwane na strzępki i rozwiane w daleką przestrzeń, mimo to ja wciąż usilnie próbuję odbudować naszą bliźniaczą więź, żebrząc o uwagę Billa jak chory o lekarstwa. Mam już chyba dość przedzierania się przez bagna nonsensu, jaki Bill wprowadza w moje życie. Coraz częściej łapię się na tym, że układam je od początku zupełnie inaczej, niż jest w rzeczywistości; układam alternatywną wersję tego wykreowanego świata na różne sposoby, zaczynając od tego, że wszystko przebiega inaczej, lepiej, a kończąc na tym, że Tokio Hotel po prostu nigdy nawet nie powstaje.
Czy byłoby tak samo, jak jest teraz?
Wyobrażam sobie każdą najgorszą sytuację z życia mojego i Billa, zastanawiając się, czy to wszystko by się wydarzyło, gdybyśmy nie weszli do tego zakłamanego świata show-biznesu. Gdybyśmy nadal żyli w tej małej, zabitej dechami wiosce, nie poznając nawet w małej części smaku sławy. Bylibyśmy szczęśliwsi, bez tych wszystkich pieniędzy, rozgłosu, tłumów wielbiących nas fanek? Czy Bill sięgnąłby po narkotyki, gdyby nie skutki pchania się w coś, czemu widocznie nie potrafi podołać samemu? Jednocześnie wiem, że on twierdzi, iż to wszystko to jedyne, co ma.
Ale gdzie w tym wszystkim ja?
        Do mojego życia zaczyna wkradać się obojętność. Do tej pory starałem się chociaż, by to, co robię, miało sens, ale teraz nagle wszystko zaczyna go tracić. Kompletnie tego nie rozumiem, ale wiem, że tak nie może zostać. Nie mogę zobojętnieć. Nie mogę czuć tej pustki, która nagle, nie wiedzieć czemu, zaczęła mnie ogarniać. Nic już nie jest teraz takie jak dawniej. Tak wiele obaw pływa w mojej głowie, tworząc w niej totalny zamęt. Dusi mnie masa lęków. Męczące poczucie winy, że nie zatrzymałem tego wszystkiego, póki jeszcze był czas. Dlaczego nie dostrzegłem wcześniej, jak bardzo to wszystko jest destrukcyjne?
Gdy mój telefon rozdzwania się po raz kolejny, zmuszam się wreszcie, by po niego sięgnąć. Jestem pewien, że za moment usłyszę całą masę przekleństw w moim kierunku, mimo to od razu odbieram, nie patrząc nawet na wyświetlacz; mam już stanowczo dość tego irytującego dźwięku, który męczy mnie od paru godzin.
- Tom? – w słuchawce odzywa się niepewnie dobrze mi znany głos, sprawiając, że od razu podnoszę się do siadu. Marszczę brwi.
- Cześć, Sabine – mówię cicho. – Coś się stało?
Przez chwilę w słuchawce słyszę jedynie ciszę. Zanim dziewczyna znów się odzywa, dociera do mnie ledwie słyszalne pociągnięcie nosem.
- Chciałam cię przeprosić – odpiera. Jej głos wydaje się lekko drżeć, jakby próbowały przez niego przemówić łzy. – Powinnam najpierw z tobą porozmawiać, zanim… Ach, przepraszam, Tom…
- Nic się nie stało – mówię zupełnie automatycznie. – To nie twoja wina.
                - Mimo wszystko zachowałam się po prostu podle. Przepraszam…
                Moje serce przyspiesza nagle swoje bicie, kiedy słyszę kroki zmierzające w moją stronę za ścianą. Zaraz potem drzwi mojego pokoju otwierają się i Bill jak gdyby nigdy nic wchodzi do środka.
                - Muszę kończyć, zadzwonię do ciebie później – mówię na jednym wdechu i od razu naciskam czerwoną słuchawkę.
                - Z kim rozmawiałeś? – pyta czarnowłosy. Stoi nad moi łóżkiem i przygląda mi się przenikliwie, jakby doskonale wiedział, kto przed chwilą do mnie dzwonił.
                - Z Georgiem – kłamię bez mrugnięcia okiem, obserwując, jak wyraz twarzy Billa zmienia się na jeszcze bardziej zacięty.
                - A to ciekawe – odpiera, unosząc brwi i delikatnie wysuwając usta. – Zwłaszcza, że przed wyjściem ze studia narzekał na rozładowany telefon.
                Czuję, jak znów podnosi mi się ciśnienie. Tracę powoli swoje opanowanie.
                - Widocznie już go naładował – syczę przez zaciśnięte zęby. Bill za to uśmiecha się do mnie delikatnie, zupełnie nie szyderczo i przysiada na łóżku tuż obok mnie. Na moment mnie paraliżuje, kiedy dotyka nagle swoją dłonią mojego policzka. Mimowolnie przed oczami pojawia mi się scena, gdy nasze usta zgniotły się w tym przeklętym pocałunku. Przechodzą mnie dziwne dreszcze.
                - Wyglądasz okropnie – szepcze, przesuwając kciukiem po moich spierzchniętych wargach. Jego wzrok jest dziwnie miękki; zupełnie inny niż kiedykolwiek wcześniej. Wydaje mi się przez chwilę, że widzę w nim współczucie, ale za chwilę dociera do mnie, że to jedynie iluzja. – Nie mogę na ciebie patrzeć. Jesteś taki słaby… - Przymyka oczy, kręcąc głową i wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Gdy znów podnosi na mnie swój wzrok, nie wytrzymuję i strącam jego rękę z mojej twarzy.
                - Nie dotykaj mnie – mówię cicho. – Nie w ten sposób.
Bill prycha głośno i niespodziewanie popycha mnie tak, że opadam na łóżko. Siada na mnie okrakiem, zakleszczając moje ciało w objęciu jego nóg i pochyla się nad moją twarzą, z zaciętością patrząc mi prosto w oczy.
- Nie pozwolę ci niczego zniszczyć, rozumiesz? – syczy. Przez chwilę po prostu wpatruje się ostrym wzrokiem w moje oczy, a potem osuwa się niżej po moim ciele i rozpina pasek moich spodni.
- Co ty wyprawiasz? – pytam. W moim głosie wyraźnie da się wyczuć niepokój. Próbuję odepchnąć jego dłonie od mojego rozporka, ale on wciąż trzyma się mnie kurczowo, nie pozwalając, bym mu przeszkodził.
- Może jeśli będziesz pieprzyć mnie, zapomnisz o tej suce i przestaniesz rujnować to, co osiągnąłem przez te wszystkie lata.
Jego słowa mnie paraliżują i wydaje mi się, że w jego oczach widzę czyste szaleństwo. Jestem przerażony. To on zwariował, czy ja?
Zaczynam się wierzgać, próbując go z siebie zrzucić, ale mój organizm jest zbyt osłabiony i teraz to on ma nade mną przewagę w każdym możliwym aspekcie. Odnoszę wrażenie, że on to wszystko sobie zaplanował. Powoli chyba wpadam w histerię.
- Jesteś chory – mówię, czując w sobie rosnącą panikę. – Przestań, słyszysz?
Nie reaguje. Mam wrażenie, że moje protesty znikają gdzieś w próżni. Jest na nie głuchy. Uświadamiam sobie właśnie, że on przecież nigdy nie akceptuje odmowy i ten fakt sprawia, że mój lęk przybiera na sile, zaciskając niewidzialną pętlę na mojej szyi.
- Bill, przestań natychmiast! – unoszę łamiący się głos. Przerażenie wzbiera we mnie dwukrotnie, gdy Bill wpija się nagle w moje usta, odbierając mi oddech. Na krótką chwilę tracę rozsądek i oddaję pocałunek, choć wcale nie chcę tego robić.
Jego dłonie wsuwają się pod moją koszulkę, przyjemnie wirując po mojej skórze. Znów czuję się sparaliżowany. Chcę coś zrobić, ale dreszcze przyjemności rozchodzą się po moim ciele, zabierając mi zdolność zdrowego myślenia. W końcu chyba nie wytrzymuję, coś w momencie po prostu we mnie pęka i gorycz rozlewająca się w moim wnętrzu sprawia, że robię właśnie to, czego obawiam się od dawna; uderzam mojego brata w twarz.
Wszystko nagle milknie, a ja zamieram. Na chwilę przestaję oddychać.
Spodziewam się chyba wszystkiego. Tego, że zaraz rzuci się na mnie w furii, zaczniemy się porządnie bić, może nawet poleje się krew. Tego, że mnie zwyzywa czy chociaż jakkolwiek to skomentuje. Może tego, że to w ogóle przed niczym go nie powstrzyma, może nawet nakręci. Ale on robi coś, co zaskakuje mnie niebywale i nie jestem w stanie tego nawet racjonalnie wyjaśnić; uśmiecha się. Delikatnie, bez krzty kpiny czy złośliwości, tak po prostu na jego twarzy pojawia się uśmiech, jakiego nigdy u niego nie widziałem.
Nie wiem, który z nas właśnie wychodzi z pokoju.


7 komentarzy:

  1. Ogólnie to jestem w lekkim szoku. Bill jest tutaj takim swirem... co w gruncie rzeczy niesamowicie mi się podoba ;>
    W ogóle to ta scena odurzonego, tańczącego Toma... mistrzostwo :)
    Strasznie czekam na rozwój akcji pomiędzy nimi, chociaż czuje, ze coś się wydarzy i to juz całkiem niedługo, ale mogę się mylić ;>
    Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci duuuużoooo weny... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdeterminowany Bill i zagubiony w tym wszystkim Tom to doskonałe połączenie, wspaniale się to czyta. Do ostatniej linijki nie mogłam się oderwać od tekstu i pochłonęłam go błyskawicznie. Uwielbiam Twój sposób pisania :)Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już myślałam, że mu ulegnie i oboje dadzą się ponieść chwili, a tu proszę - niespodzianka.
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odcinek zapierający dech w piersiach. Aż ciężko się po nim pozbierać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już kolejny odcinek próbuję rozszyfrować, który spodziewał się czegoś więcej a został odprawiony z kwitkiem i stąd jest teraz ta cała sytuacja między nimi. W jednej chwili wydaje mi się, że to Bill w drugiej Tom. Przypuszczam, że to jest Twój zamierzony cel tak prowadzić to opowiadanie, żeby jak najdłużej pozostawić nas w tym stanie domysłów.
    Świetny odcinek, czekam na kolejny, mam nadzieję, że o wiele szybciej.
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że jeszcze coś tutaj napiszesz. Szkoda by było, gdyby tak dobre opowiadanie pozostało niedokończone - szczególnie, że masz świetny styl pisania. Tak wiarygodnie oddajesz osobowość i emocje bliźniaków, że historia wciąga do ostatniego zdania. Czekam na więcej! :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurcze... tak dawno nic się tutaj nie pojawiło. ;<<< Mam nadzieję, że tutaj wrócisz. ;<

    OdpowiedzUsuń